czwartek, 14 marca 2019

Nine Lives, reż. Rodrigo Garcia (2005)

Dziewięć żyć, dziewięć kobiet, dziewięć luźno splecionych nowel zrealizowanych w dziewięciu pojedynczych ujęciach. W otwierającej film Sandrze, Garcia koncentruje się na momencie, w którym starająca się o dobre sprawowanie, odsiadująca wyrok bohaterka, nie wytrzymuje więziennego nacisku, naznaczonych wyższością i pogardą ocen otoczenia i wybucha. Diana z drugiej noweli, spotyka w sklepie mężczyznę, z którym związana była przed dziesięcioma laty i po krótkiej rozmowie czuje jakby całe jej późniejsze życie było fikcją, wbrew sobie, nie zabiegając o to, przenosi się emocjonalnie w czasie. Dramaturgiczną zasadą organizującą cześć nowel jest - jak w powyższych przykładach - nieoczekiwana zmiana w rytmie chwili i dnia, w życiu bohaterek, jakaś wyrwa, pęknięcie. Czasem inaczej: Holly z noweli trzeciej, usiłująca popełnić samobójstwo na oczach ojca, pęknięta jest już od pierwszej chwili. Skrzywdzoną córką, choć w mniej ostentacyjny sposób, jest też Samantha, nastolatka w kleszczach nieszczęśliwych ze sobą rodziców. Obie nowele rozgrywają się w rodzinnym domu, a ich napięcie i nerw biorą się z nieustannego ruchu: czekająca na ojca Holly krąży po domu jak po zakamarkach pamięci, traumatycznej, ale niepozbawionej cieplejszych wspomnień. Samantha z kolei krąży od rodzica do rodzica, od sparaliżowanego ojca do zmęczonej matki, od kłamstwa do kłamstwa, przed którymi próbuje osłaniać się ironią. Przez wzgląd na formę filmu, ruch kluczowy jest dla większości nowel, dynamizuje bohaterki i określa je, jednocześnie w miarę trwania całości wydaje się refleksyjnie zwalniać. Refleksyjnie, choć niespokojną Camille z przedostatniej noweli, czekającą na zabieg usunięcia piersi, unieruchamia nie kontemplacja a szpitalne łóżko. Garcia odwraca w tej noweli dramaturgiczny wzór z pierwszych historii - i tym razem zwrot akcji to nagła zmiana, pęknięcie, inne już jednak niż u Sandry i Diany. Nie burzy, nie wyrywa, ale działa kojąco. Jak środek uspokajający. Bardziej refleksyjna, i w ruchu i tonie, jest też ostatnia część filmu - Maggie, w której Glenn Close gra matkę spędzającą wraz z córką krótką chwilę na cmentarzu; przejmująca, zakończona zaskakującą woltą, jest może najprostszą, ale i najbardziej dosłowną z dziewiątki podróżą w wewnętrzny świat bohaterki. Całość jest znakomicie zagrana, napisana i zrealizowana; kamera niemal na chwilę nie traci z oka bohaterek i jest w jej oku coś bardzo intymnego i empatycznego, a przecież nie musiało być. 9/10. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz