sobota, 27 kwietnia 2019

The Tale of Iya, reż. Tetsuichirô Tsuta (2013)

Obrazy natury, cyklu natury, poniekąd wypierają tu samą opowieść, w znaczeniu:  opowieść o ludziach, tzn. opowieść jest i jest ważna, jest nawet trochę sensacyjna (tak jak sensacyjna jest np. "Ballada o Narayamie", z którą ma film Tsuty sporo wspólnego), ale jest z boku, pomniejszona – przyrodą, czasem, tradycją, tajemnicą; tym, co większe, niezmienne, w przeciwieństwie do dynamicznie zmiennych w swej istocie ludzi z ich pragnieniami i dążeniami. Ostatecznie tym kluczowym, najważniejszym dążeniem okazuje się właśnie dążenie do niezmienności. Bohaterka, Haruko, mówi w jednej ze scen do swojego przybranego i zbliżającego się do śmierci dziadka (który jest bardziej jak drzewo niż jak człowiek), że chciałaby zostać z nim na zawsze. W poetyckim zakończeniu - gdy porządek mityczny wchłania ten ludzki już do końca, a drugi z bohaterów filmu, Kudo, niejako staje się kolejnym wcieleniem dziadka dziewczyny - Haruko rzeczywiście z nim na zawsze zostaje. W nowym-tym samym, nieustannie się odnawiającym naturalnym cyklu. To bardzo ładny film, niby niełatwy w swojej egzotyce, ale nie obcy, blisko 3-godzinny, minimalistyczny, ale minimalizmem, który kontempluje rzeczywistość, któremu nic nie ciąży, żadna nuda czy jałowość, przez co ogląda się całość bez zmęczenia, jakby się leżało w trawie. 
  






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz