środa, 6 maja 2020

To the Ends of the Earth, reż. Kiyoshi Kurosawa (2019)

Bohaterką jest Yoko, młoda Japonka, z którą trzyosobowa ekipa rodzimych filmowców nagrywa turystyczno-podróżniczy program o atrakcjach Republiki Uzbekistanu. Kontrast między wymaganą przez telewizyjne standardy efektowną sensacyjnością nagrań, a nieefektowną zwyczajnością tego, co w rzeczywistości nagrywane, od pierwszych scen filmu nadaje mu lekko komediowy, ironiczny ton - uszczypliwy względem szukających *przeżycia!* filmowców, nawet cięty w tym, jednak nigdy szczególnie złośliwy, w czym ważne, że w centrum opowieści jest zawsze Yoko. Portretowana przez Kurosawę z sympatią, ale i jako ofiara swojej pracy i -  idąc dalej - współpracowników. Sekwencja rozgrywająca się w wesołym miasteczku, gdzie przerażona bohaterka jeździ karuzelą, o której sama mówi, że jest raczej maszyną dla pilotów, w swoim surowym kształcie – ze strachem, krzykiem i wymiotowaniem - ma więcej wspólnego z rejestrowaniem survivalowego wyzwania niż nagrywaniem epizodu podróżniczego programu. 

Tak jak kontrastują w filmie świat podkręconej telewizji i niepodkręconej prozy uzbekistańskiej codzienności, tak kontrastują i zderzają się światy japoński i uzbecki. Ta geograficzna i kulturowa obcość, podkreślana przez Kurosawę na każdym możliwym poziomie (języka, społecznych rytuałów i kontaktów), wydaje się być po prostu inną odmianą obcości istniejącej między Yoko, a jej współpracownikami.     

Zderzenie światów – tzn. samo dokładnie "uderzenie", a nie wskazywanie na to, co różne – odbywa się tu poniekąd na własne życzenie, jakby niechcący wywoływane przez coraz bardziej wyobcowaną wśród obcych i swoich bohaterkę. Nieustannie zwracająca uwagę miejscowych, obserwowana, wskazywana, komentowana przez przechodniów na ulicy, pasażerów w autobusie, Yoko właściwie częściej biega niż chodzi. Przy czym biega, bo ucieka, boi się, gubi, ukrywa i znowu ucieka. Ucieczką kończy się zarówno jej pierwsza, jak i druga wizyta na miejskim bazarze. Za drugim razem Yoko ucieka przed policjantami ścigającymi ją tylko dlatego, że ucieka. Yoko chowa się przed nimi pod niewielkim miejskim mostkiem, właściwie niezasłonięta, w biały dzień, jak struś z głową w piasku – to jedna z najlepszych scen filmu, niewymuszenie zabawna i czuła, tą nieco slapstickową czułością  jak z kina Chaplina albo Tatiego.

Ale czułość obecna jest w filmie Kurosawy właściwie nieustannie - tak jak nieustannie obecna jest w nim melancholijna Yoko - towarzyszy jego ironii i zdarza się, że nie sposób określić, czy zachowanie bohaterów nacechowane jest negatywnie lub choćby uszczypliwie, czy wcale nie, a może i tak, i nie. Kiedy Yoko proponuje szukającym tematu współpracownikom, aby sfilmowali, jak uwalnia uwięzioną w miejskiej zagrodzie, wybiedzoną górską kozę, to jest w jej pomyśle zarówno ignorancja osoby z zewnątrz, jak i autentyczne pragnienie wyswobodzenia – dla kozy i dla siebie. Bo Yoko utożsamia się z kozą o imieniu Okku, i raczej nie jest do końca szczera, kiedy po zameldowaniu się w hotelu w Taszkiencie, w telefonicznej wiadomości dla pozostałego w Japonii chłopaka, zapewnia, że czuje się bezpieczna w tym nowoczesnym mieście.    

Jeśli Yoko, w narastającym osamotnieniu i strachu, sama stawia mur obcości  między sobą a mieszkańcami Uzbekistanu, to jej współpracownicy – ze wskazaniem na pierwszego reżysera – stawiają go poszukiwaniem sensacji, ekscytującej kulturowej odmienności. Kiedy ich sympatyczny tłumacz i przewodnik, proponując temat kolejnego nagrania, opowiada o zbudowanym przez japońskich jeńców wojennych teatrze, za sprawą którego sam zainteresował się japońską kulturą, nauczył języka, to jego pomysł – cały będący mostem między kulturami – odrzucony zostaje jako nie dość sensacyjny/telewizyjny           

Paradoksalnie, obcość najmocniej przekroczona zostaje, choć nie w sposób bezpośredni, to właśnie za sprawą sensacyjnego wydarzenia (o którym Yoko dowie się z telewizyjnego ekranu), mającego swe miejsce nie w Uzbekistanie, ale w Japonii. Strach bohaterki, tym razem mocno osadzony we właściwie rozpoznawanej rzeczywistości oraz jej ulga, kiedy minie, zadziałają katartyczne i przywrócą rzeczą ich właściwy, niezniekształcony obawą kształt.    

W poetyckim zakończeniu - a właściwie nim się na dobre owo poetyckie zacznie i pięknie wybrzmi - pozostali w Uzbekistanie bohaterowie udają się z kamerami w góry na poszukiwaniu legendarnego zwierza – Markura, wg. słów miejscowego rybaka: strasznego rogatego stworzenia z długim futrem. Wcześniej, w początkowych scenach filmu, niby podobnie usiłowali złowić dwumetrową mityczną rybę - Bramula, ale tym razem nastrój jest inny, swobodny, oczyszczony. Wybierająca się na przechadzkę Yoko widzi w oddali górską kozę, która może być po prostu jakąś górską kozą, uwolnionym przez nią Okku, a może legendarnym Markurem, ale najpewniej jest jednym, drugim i trzecim jednocześnie. Wygląda przyjaźnie. 












Brak komentarzy:

Prześlij komentarz