czwartek, 11 czerwca 2020

Pieśń Jimmiego Blacksmitha, reż. Fred Schepisi (1978)

Robi ogromne wrażenie jako opowieść o próbach zaszczepienia białości w aborygeńskim bohaterze i ich tragicznych skutkach, dokładnie pół krwi aborygenie (half white) i z tego powodu niejako wybrańcu przygarniętym przez pastora z chrystianizacyjną i cywilizacyjną misją. Co jest tym pierwszym krokiem w rasistowskim eksperymencie, który kończy się rozpadem tożsamości i moralności Jimmiego (a  poniekąd również ciała, gdy w zakończeniu postrzelony zostaje w twarz, poturbowany i oszpecony). 

Obecna w oczach i języku pogarda okazywana przez białych Australijczyków Aborygenom odmalowana jest przez Schepisiego bez wykrzykników, to tu rzecz podobnie codzienna jak ziewnięcie australijskiej damy podczas pikniku i splunięcie jej męża - farmera. Efekt - zbliżony do tego, jaki osiągnął McQueen w "Zniewolonym" - jest jednocześnie zatrważający i fascynujący, czasem też niespodziewanie karykaturalny: w scenie ślubu Jimmiego z białą kobietą, rytualne: "Who giveth this woman to be married to this man?" oraz odpowiedź: "I do" brzmią kolejno jak pełne wyrzutu oskarżenie i wstydliwe przyznanie się do winy. 

Kiedy po masakrze rodziny swojego pracodawcy, Jimmie oznajmia: "I declare war", brzmi to z kolei w dwojaki sposób ironicznie: usprawiedliwiający swój rzeźnicki czyn morderca, robi to za pomocą frazy, której nauczyli go biali, a o wzorcach, które jako wyjęty spod prawa przyjmuje, wiele mówi scena, gdy sterroryzowanemu przez siebie nauczycielowi, wypomina niegodną zaufania profesję, bo nauczycielem był człowiek, który zdradził Neda Kelly'ego.

Schepisi nie ma złudzeń, co do rozmiarów zbrodni i winy Jimmiego Blacksmitha, jednak patrzy na niego z nieukrywanym współczuciem. Jak na biednego potwora, któremu odebrano 90% duszy. Chociaż w scenie masakry powracają echem uderzenia szpicruty, którymi młody Jimmie karany był za nieposłuszeństwo, a sama siekiera pojawia się wcześniej jako zły omen, wpisany w historię fatalizm, nie zamyka jej w swoich kleszczach. Z całości wciąż przebija wrażenie, że rzeczy mogły się potoczyć inaczej, że były w historii Jimmiego ścieżki dobre i czułe, i może gdyby jedno lub dwa małe upodlenia mniej... 

Kiedy na krótko przed schwytaniem ranny Jimmie ukrywa się i zasypia w klasztornym pokoju, a kamera na chwilę zatrzymuje się na wiszącym na ścianie wizerunku Chrystusa, to z pewnością nieprzypadkowo. To porównanie obrazoburcze, ale też zjadliwie paradoksalne, którym Schepisi z imponującą śmiałością rzuca na koniec w swoich białych rodaków, a Jimmie przebywający w celi śmierci - i podglądany przez oko judasza  - przez chwilę patrzy im prosto w twarz. 













Brak komentarzy:

Prześlij komentarz