sobota, 5 września 2020

Diabolik, reż. Mario Bava (1968)

Lubię w filmach Bavy wyrafinowaną sztuczność, którą są podszyte, sceniczną i literacką, w ten czy inny sposób przypominającą, że wszystko to tylko przedstawienie, spektakl w kolorze. W początkowych partiach "Diabolika" jest scena konferencji prasowej, w której przedstawiciele rządu, policji i dziennikarze zatruci zostają gazem wywołującym niepohamowany śmiech - śmieją się tak bardzo i (może jednak) szczerze, że odnosisz wrażenie, że śmieją się do ciebie. Scena poniekąd podważa wszystko, co się w filmie wydarzyło i wydarzy, choć może wcale nie musi: w swojej podkręconej pop-artowej stylistyce całość jest tak kreskówkowa, że trudno traktować ją inaczej niż jak ekscentryczną igraszkę. A mimo to uderzył mnie "Diabolik" swoim cynizmem. Tytułowy antybohater, superzłoczyńca z korzeniami w Fantomasie, obok tego, że jest anarchistą wysadzającym w powietrze podatki, jest też złodziejem i (jednak) mordercą, którego łotrzykowski wdzięk nie romantyczny jest, a eskapistyczny: od gangsterów, z którymi jest w konflikcie, różni go spryt, atrakcyjny wygląd i wierność kobiety, z którą uprawia seks w pościeli zrabowanych pieniędzy - nieprzypadkowo obraz ten cytować będzie później Scorsese w "Wilku z Wall Street". W innej ze scen bohater oblepia ciało partnerki skradzionymi diamentami tak, jakby oblepiał ją pijawkami, i ostatecznie trudno powiedzieć czy przebijające z filmu umiłowanie dla cwaniactwa i luksusu, ma jedynie schlebiać gustom publiczności, czy jest w nie również, kolorowym i oskarżycielskim paluchem, wymierzone.     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz