niedziela, 20 grudnia 2020

Detektyw małolat, reż. Evan Morgan (2020)

 

Kiedy w jednej z początkowych scen prywatny detektyw Abe Applebaum przyjmuje w swoim biurze nastoletnią Caroline, przestrzeń pomieszczenia rozjaśniają promienie słońca. To zasługa ładnej pogody, ale też niejako blasku bijącego od młodej bohaterki.

W przeciwieństwie do co bardziej klasycznych przedstawień klientki prywatnego detektywa – femme fatale całej w tajemnicy, nieszczerości i dymie papierosowym – Caroline jest dziewczęca, naturalna i niewinna. W powściągliwej kreacji Sophie Nelisse, milcząca i zdziwiona, z szeroko otwartymi oczami i zapiętym na ostatni guzik kołnierzykiem, przywodzi na myśl dziecko ukryte w nastolatce u progu kobiecości.

Niewinność jest ogniskiem filmu. Niewinność i napięcie między tym, co minione i obecne, młode i dojrzałe, dobre i zepsute. Niewinność Caroline i niewinność Abe’a – przed dwoma dekadami lokalnego pupila, błyszczącego jak gwiazda przedpołudniowej telewizji małoletniego bystrzaka pod krawatem, którego detektywistyczna kariera gaśnie wraz z zaginięciem jego przyjaciółki i sekretarki Gracie. Wydarzenie staje się cezurą w życiu całego miasteczka Willowbrook – burmistrz, ojciec dziewczyny, popełnia samobójstwo, matka po latach szuka już wyłącznie zaginionej kotki. Abe pozostaje w swojej roli, ale dla podziwiających go wcześniej miejscowych jest teraz tym, który nie potrafi przestać bawić się w detektywa – tym, który nie dorósł.

W pięknym filmie Yoshihiro Nakamury See You Tomorrow, Everyone (2013) nastoletni Satoru – na skutek aktu szkolnej przemocy, której jest świadkiem i ofiarą – odmawia wyjścia poza oswojoną przestrzeń, osiedlowy kompleks, w którym dorastał. Kolejne lata to liczenie traconego: osiedle, urbanistyczny eksperyment, opuszczają kolejne osoby i Satoru zostaje sam – wśród pustych korytarzy i zachwaszczonych ścieżek, jak w idealnej wizualizacji upływającego czasu i własnej samotności. Prywatny detektyw Abe zakleszczony jest w swojej młodości jak Satoru na opuszczonym osiedlu; z podobną usterką, choć może w mniej dosłowny sposób, również odmawia opuszczenia tamtej przestrzeni, tyle że bez agorafobicznego lęku, jedynie z niezgodą na to, co przyniosła rzeczywistość.

Niedorosłość Abe’a, choć w znacznej mierze pozorna, narzucona przez innych, poważnych i protekcjonalnych, jest mimo wszystko zasadna, ale nie równa się niedojrzałości. To nie naiwność ją charakteryzuje, a żywa pamięć – wiszące w biurze bohatera prasowe nagłówki sprzed dwudziestu lat nie tyle są obrazem minionej świetności, co ciągłości. Abe nie potrafi – lub nie potrafi i nie chce – zrezygnować z pewnych cech swojej małoletniej wersji. Kiedy w rozmowie z rodzicami zamordowanego chłopaka mówi: „Nie spocznę, póki nie rozwiążę tej sprawy, a wasza rodzina nie zazna spokoju”, brzmi to jak kwestia z policyjnego serialu starej daty, taka, którą mógłby powiedzieć nastolatek wyobrażający sobie siebie jako dorosłego. Abe mówi (właściwie recytuje) powyższe, unikając wzroku rozmówczyni, jakby zawstydzony infantylnością swoich słów. Jego niedorosłość – czy może tzw. niedorosłość – obrazowana jest zwykle powściągliwie, nieśmiało, jak wtedy, gdy pije napój przez słomkę albo sięga po kolejne słodycze. Nie słyszymy o tym wprost, ale prawdopodobnie nie ma nawet prawa jazdy; wozi go Caroline, szpiegują rodzice, śmieją się z niego aroganccy gówniarze.

W szerszym sensie jest to pokoleniowe i znamienne. Kiedyś śledztwo prowadzili męscy i dorośli Humphrey Bogart, Robert Mitchum, Jack Nicholson, w pierwszej dekadzie lat dwutysięcznych nastoletni Joseph Gordon Levitt w Kto ją zabił? (2005) Riana Johnsona, a ostatnio chłopacki Andrew Garfield w Tajemnicach Silver Lake (2019) Davida Roberta Mitchella. Adam Brody i Andrew Garfield mają zbliżony typ urody i wyglądają podobnie, gdy siedzą na środku kanapy – ich bohaterowie bywają do siebie nieco z rozpędu porównywani, ale różni ich zdecydowanie więcej – i chyba ciekawiej – niż łączy. Inaczej niż w Detektywie małolacie, w Tajemnicach Silver Lake śledztwo bohatera nie ma na celu porządkowania rzeczywistości w znaczeniu przywracania jej moralnej równowagi. Chodzi głównie o popkulturę (oczywiście też młodość i młode ciała), szukanie i rozszyfrowywanie jej ukrytych lub wyobrażonych sensów, nowe mity; jest egzystencjalnie, ale też kwaśno i narcystycznie. I o ile Sam z Tajemnic Silver Lake jest kapryśnie nakierowany na samego siebie, Abe jest melancholijnie nakierowany na stratę. To, w gruncie rzeczy, postać romantyczna. A także nieco paradoksalna, a mimo to poważnie potraktowana figura prywatnego detektywa z korzeniami w czarnym kryminale – tego raczej milczącego samotnika, który nie ma złudzeń, ale ma moralny kompas. Ma też na twarzy siniaki po przegranej bójce, znak szarpania się z rzeczywistością, jak plaster na nosie J.J. Gittesa.

Przy całej komediowości Detektywa małolata, komediowości szczególnej, bo ani nie trywializującej obrazu świata przedstawionego, ani nie spowijającej go absurdem, Abe istnieje w tej roli bez pastiszu. Może dlatego, że noirowy detektyw zawsze jest trochę komediowy, ironiczny, podobnie – zawsze jest jakoś melancholijny. To outsider, który odczepił się innych, kiedy już doświadczył, jakiego świata stanowi cząstkę. „Odczepiony” Abe często nie rozpoznaje dni tygodnia – w tym sensie jest dodatkowo jak „niedorosła” wersja Shelby’ego z Memento Christophera Nolana: zakleszczony w czasie przeszłym, traci rozeznanie.



 (spilery)

I jest jeszcze wszystko inne – żywe, błyskotliwe, zabawne, a jeśli nie zabawne, to przejmujące: doskonały aktorsko Adam Brody, spojrzenie zaszklonych oczu (choć łzy dopiero w ostatniej scenie) jak nieobecne, w oddali; rodzice w swoim zatroskaniu jednocześnie protekcjonalni i śmieszni, bliscy i obcy; wspaniałe filmowe momenty, jak ten mały: z powiewającym na wietrze kosmykiem włosów Caroline, którego widok kamera chwyta na moment przez okienko zamkniętych drzwi; i ten duży: scena konfrontacji Abe’a z dyrektorem Erwinem, która – mimo że wszystko w niej jest zwyczajne jak ta szara koszula w kratę i scyzoryk z prostym mechanizmem – przywodzi na myśl spotkanie superbohatera z arcyłotrem, również arcywrogiem, tym prawdziwym potworem z szafy, tak przebiegłym, że przez dwie dekady niewidzialnym.

To spójne (i upiorne), że w filmie tak skoncentrowanym na młodości, złoczyńcą okazuje się dyrektor szkoły, pedagog, drapieżca, pedofil, Noah Cross z Willowbrook – cynicznej mieściny, która w pierwszej chwili wydaje się Pleasantville, a nie jest lepsza niż grzeszne LA. Dyrektor Erwin to trochę też zły demiurg w znaczeniu, w jakim bywają nim ekranowe potwory z jakąś mocą sprawczą, kreującą. Caroline, Gracie i Abe są ofiarami, których życiem i młodościami manipuluje, które niszczy, przepoczwarza i więzi. Odsłonięta w finale paralela między losami Abe’a i Gracie – skrzywdzonego dziecka zamkniętego na zawsze w ciele dorosłej kobiety – jest gorzka, ale jest w niej coś niemal metafizycznego. Abe tkwił w przeszłym niczym jego przyjaciółka w ciasnych ścianach, w których przez lata więził ją oprawca. Na koniec można wreszcie odetchnąć, zrobić krok do przodu, zdjąć stare nagłówki ze ściany, tyle że raz zduszony duch już taki pozostanie. Nie będzie innej młodości niż ta miniona i ta złamana.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz