Wkręciłem
się w tym i minionym roku w kolekcjonowanie kaset wideo. Podoba mi się
melancholijna idea przygarniania rzeczy z terminem ważności, z
kulturowego śmietnika, starzejących się i zapominanych. Pomyślałem o
cyklu, w którym pisałbym o cenionych przeze mnie filmach należących do
świata VHS-ów – także w tym znaczeniu, że jak dotąd nie zostały wydane
na innym nośniku, przynajmniej na ile się orientuję. Premierowo...
W
napisach jako reżyser figuruje Gregory Brown – to jeden z pseudonimów
Gregory'ego Darka, najlepiej znanego z realizowanych w latach 90.
drugoligowych thrillerów erotycznych. Wiedziałem kilka z nich i lubię.
To niezupełnie thrillery, za lekkie na thrillery, raczej softcorowe
erotyki z wątkiem sensacyjnym. Zwiewne, ironiczne, powiedziałbym też, że
idylliczne – z seksualną otwartością jako niezawodnym źródłem
spełnienia i porozumienia. Bardzo autorskie i w takim stylu, jakby
zrobione przez kogoś, kto wolałby być np. Francuzem.
Dark
zaczynał jako twórca filmów pornograficznych; z czasem kręcił również
gatunkowe kino przeznaczone bezpośrednio na półki wypożyczalni kaset
wideo. Jak "Na krawędzi śmierci": B-klasowe postapo z 1988, kiedy rok
1997 to wciąż nieodległa przyszłość - z epidemią dżumy dziesiątkującą
ludzkość i Ameryką podzieloną na strefy wolne od zarażonych i nie wolne.
Punkt wyjścia jest ukradziony z "Ucieczki z Nowego Jorku"
Carpentera. Grany przez Wingsa Hausera John Luger podejmuje się odbicia z
rąk recydywistów porwanej dziewczyny. Jego zleceniodawcą i pomocnikiem
jest Jeffrey Combs, tu w typie gryzipiórkowym/nerwowym, ale, jak to
bywa, dowodzącym z czasem swojej odwagi. Przywódcę bandziorów gra z
kolei Brion James, zmarły w 1999 niezapomniany odtwórca złych rudych
brzydali w gatunkowym kinie lat 80. i 90. James, z twarzy jak klaun ze
zdartym makijażem, nieco tu przypomina Leona Kowalskiego, swojego
bohatera z "Łowcy androidów" Scotta, jest psychopatycznym villainem, ale
ma w sobie coś przejmującego, taką po trosze jokerową, anarchistyczną
groteskowość, krzywdę w oczach, straceńczość, która jest jak ognisko
filmu, raczej tlące się niż buchające. Wewnątrzekranowe napięcie jest
specyficzne, niepełne, jakby podlane i zgaszone rezygnacją umierającego
świata; nawet niezarażona dżumą porwana dziewczyna, szybko i właściwie
bez oporu, jak w półśnie, przystaje do swoich porywaczy, ocknie się
dopiero przy końcu.
Jak refren
konsekwentnie wracają obrazy ludzi, którzy, nie mając nic do stracenia,
oddają się desperackim rozrywkom – zabawom na podobieństwo samobójczych
wyścigów samochodowych z "Ostatniego brzegu" Nevila Shute'a, ale
bardziej. Całość rozpoczyna scena makabrycznej gry przy stoliku i
alkoholu, coś jakby rosyjskiej ruletki piłą mechaniczną. W jednej z
późniejszych barowych sekwencji, wodewilowy spektakl z nieszczęśliwym
niemym kupidynem, wymyka się spod kontroli: przymuszona skandowaniem
widzów aktorka traci rezon i pali żywcem swojego scenicznego partnera –
postapokaliptyczny film akcji przechodzi w upiorny awangardowy
performance.
dystrybucja: VISION
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz