czwartek, 25 listopada 2021

Niewiniątka, reż. Eskil Vogt (2021)



Kolejny po debiutanckim "Ślepowidzeniu" znakomity film Vogta, stałego scenarzysty Joachima Triera, jako taki najbliższy "Thelmie" – to również kino (poniekąd) superbohaterskie, poniekąd też horror, osobny, cały w świecie dzieciaków: na klatce schodowej, na placu zabaw i w lesie nieopodal. Niewiniątek jest czworo i mają na oko od 9 do 12 lat. Nadnaturalne właściwości, które u siebie odkrywają, przyjmowane są i istnieją naturalnie, jakby pochodziły z tej samej tajemnicy, co autyzm jednej z dziewczyn, jak część dorosłego świata, który w szczenięcych oczach cały jest z nieznanego. Same dzieciaki są tu w pierwszej kolejności dzieciakami, nie nośnikami przygody (pod tym względem bliżej "Niewiniątkom" do sugestywnych obrazów "Dziecięcego świata" Koreedy czy, z drugiej strony, do chłodu "Gry" Ostlunda niż do atrakcyjności "Stranger Things"). Mówią jak dzieci, tak się poruszają i zachowują – w skali mikro i makro: kiedy któreś z nich nalewa coli do filiżanki, to do samej krawędzi, z podobną drobiazgowością kamera przygląda się ubywającej zawartości paczki chrupek. Vogt opowiada film z perspektywy 9-letniej Idy, tej może najmniej ukształtowanej – w połowie drogi pomiędzy niedobrym Benem i dobrą Aishą; Ida uczy się, bada granice, poznaje dobro i zło i wybiera, eskaluje jej zły kolega – najpierw bawi się kapslem, następnie kamieniem, potem kotem, potem matką... Wspaniały jest finał filmu, pojedynek dobra i zła na osiedlowym placu zabaw, w piaskownicy, w środku leniwego letniego dnia, w tłumie dużych i małych, na oczach, a przecież poza oczami dorosłych, minimalistyczny i spektakularny. Jeden z tych niezwykłych momentów, które pchają kino naprzód.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz