środa, 29 czerwca 2022

 Kino z kasety: Fatamorgana, reż. Bill Crain (1990)


Lubię historie rozgrywające się w pustynnej scenerii, bo jest w niej tajemnica. W swojej przytłaczającej rozległości pustynia jest egzystencjalna i metafizyczna. Opowieści o przeprawieniu się przez nią i gubieniu w niej mają w DNA coś mniej lub bardziej onirycznego, jakby śniły sen, tyle że nie ludzi, a piasków. Tak jest w opowiadaniach Dina Buzzatiego, albo w australijskich filmach o Outbacku (od "Na krańcu świata" Kotcheffa, przez "Encounter at Raven's Gate" De Heera po "The Rover" Michoda), w "Diabelskim pyle" Stanleya, albo w "Gerrym" Van Santa, w "Scenic Route" Kevina i Michaela Goetzów, który nie jest może idealnym obrazem, ale naprawdę nie sposób o nim zapomnieć.

Także w tym niskobudżetowym slasherze, jedynym z zaledwie dwóch filmów wyreżyserowanych przez niejakiego Billa Craina, tu także autora muzyki, współscenarzysty i producenta. Drugim współscenarzystą jest niejaki Michael Crain, również operator. Z kolei jako montażysta figuruje Brian Crain – można więc uznać Fatamorganę za niezależny autorski projekt braci (?) Crainów. Projekt, w moim odczuciu znakomity. Trudno powiedzieć, na ile to kwestia stylu, na ile medium, ale rzadko kiedy pustynia wygląda na ekranie na tak fascynująco obskurną, brudną, popękaną jak tu. Poza tym film ma to wszystko, o czym wyżej: klaustrofobię przestrzeni, zmęczenie i tajemnicę w gorącym powietrzu, stopniowe zacieranie granicy między realnym a nierealnym, zacieranie albo ścieranie, papierem ściernym albo pustynnym piaskiem.

Fabuła jest prosta jak w slaherowej wariacji na temat "Pojedynku na szosie" Spielberga. Sześcioro młodych ludzi, spędzających wspólnie czas, jest prześladowanych przez tajemniczego kierowcę czarnej ciężarówki (albo kierowcę tajemniczej ciężarówki). Jak w "Pojedynku na szosie", samochód długo sprawia wrażenie świadomego bytu: jest fetyszyzowany i diaboliczny, przyjmuje perspektywę, śledzi, skrada się, warczy, dyszy. W świetnie wprowadzonej sekwencji snu jako kolejne źródło inspiracji narzuca się inny pustynny koszmar na kołach – "Autostopowicz" Roberta Harmona. Przede wszystkim jednak film Crainów jest wzorcowym slasherem i gdy w finałowym akcie poznajemy tożsamość mordercy, jawi się on jako niespodziewanie wyraziste połączenie rozgadanego chuchrowatego geeka (szydzącego z atrakcyjnych blondów za szczytów młodzieńczych hierarchii) z mityzowaną figurą niezniszczalnego slasherowego złola. Kim jest: sfrustrowanym incelem, zemstą natury, projekcją astralną?

dystrybucja: ELGAZ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz