Stephanie,
piękna i nieszczęśliwa żona starego sędziego, podczas rejsu do Buenos
Aires jako jedyna widzi samobójstwo młodej dziewczyny. Spontanicznie
pozoruje własną śmierć i przyjmuje tożsamość nieznajomej – młodej
żydówki Alby, płynącej do Argentyny w celu zawarcia zaaranżowanego
małżeństwa. Na miejscu pada ofiarą szajki stręczycieli. To odniesienie
do prawdziwych wydarzeń związanych z przestępczą organizacją Cwi Migdal:
działająca w trzech pierwszych dekadach XX wieku w Buenos Aires,
zrzeszała setki sutenerów, którzy, ofertą dobrej pracy lub małżeństwa,
zwabili do domów publicznych w Argentynie i Brazylii kilka tysięcy
dziewcząt i kobiet, najczęściej rosyjskich i polskich żydówek.
Film
nieżyjącego już Leonarda Schradera (brata Paula Schradera) jest
zupełnie niepospolity i ma wyrafinowaną formalną i fabularną podstawę,
niekoniecznie jest jednak zaangażowany czy rozliczeniowy. To
zdecydowanie bardziej kino pasji niż faktu. Pełen temperamentu, koloru,
muzyki i szemranych typów rodem z ulicznej ballady Bertolta Brechta i
Kurta Weilla, pulpowy melodramat, w którym tyleż piękna, co charakterna
Stephanie/Alba szybko staje się problemem dla swoich prześladowców i
wchodzi w gorącą relację z posępnym Cholo – gangsterem od czarnej
roboty, z Cholo, który sypia z końmi i nikogo nie kocha, tylko tango. A
potem jeszcze Albę. Bohaterowie kochają się więc, nienawidzą i tańczą,
tańczą nocą w ulicznych zakamarkach, w rzeźni, nago. Świstają kule,
niekochani zdradzają, błyszczą sztylety.
Na tytuł „Nagie tango”
nietrudno trafić wśród publikowanych w sieci list najciekawszych filmów
dostępnych jedynie na kasetach VHS (w przypadku dzieła Schradera
przyczyną są problemy z prawami producenckimi). I jakkolwiek bardzo
lubię niedoskonałą VHS-ową jakość, gdy oglądam Charlesa Banda czy
Anthony'ego Hickoxa, to „Nagiego tanga” naprawdę szkoda na obraz z
kasety. Wizualnie jest olśniewający, cały w światłocieniowych czarach, w
świetle lamp z nocnych klubów lub ulicznych reflektorów, w czerwieni i
czerni, w bieli i błękicie. Chwilami jak „Zawieście czerwone latarnie” w
Argentynie, częściej jak podkręcony stylistycznie klasyczny noir w
zupełnie nieklasycznych barwach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz