wtorek, 14 czerwca 2022

 Kino z kasety: Nagie tango, reż. Leonard Schrader (1990)

Stephanie, piękna i nieszczęśliwa żona starego sędziego, podczas rejsu do Buenos Aires jako jedyna widzi samobójstwo młodej dziewczyny. Spontanicznie pozoruje własną śmierć i przyjmuje tożsamość nieznajomej – młodej żydówki Alby, płynącej do Argentyny w celu zawarcia zaaranżowanego małżeństwa. Na miejscu pada ofiarą szajki stręczycieli. To odniesienie do prawdziwych wydarzeń związanych z przestępczą organizacją Cwi Migdal: działająca w trzech pierwszych dekadach XX wieku w Buenos Aires, zrzeszała setki sutenerów, którzy, ofertą dobrej pracy lub małżeństwa, zwabili do domów publicznych w Argentynie i Brazylii kilka tysięcy dziewcząt i kobiet, najczęściej rosyjskich i polskich żydówek.


Film nieżyjącego już Leonarda Schradera (brata Paula Schradera) jest zupełnie niepospolity i ma wyrafinowaną formalną i fabularną podstawę, niekoniecznie jest jednak zaangażowany czy rozliczeniowy. To zdecydowanie bardziej kino pasji niż faktu. Pełen temperamentu, koloru, muzyki i szemranych typów rodem z ulicznej ballady Bertolta Brechta i Kurta Weilla, pulpowy melodramat, w którym tyleż piękna, co charakterna Stephanie/Alba szybko staje się problemem dla swoich prześladowców i wchodzi w gorącą relację z posępnym Cholo – gangsterem od czarnej roboty, z Cholo, który sypia z końmi i nikogo nie kocha, tylko tango. A potem jeszcze Albę. Bohaterowie kochają się więc, nienawidzą i tańczą, tańczą nocą w ulicznych zakamarkach, w rzeźni, nago. Świstają kule, niekochani zdradzają, błyszczą sztylety.

Na tytuł „Nagie tango” nietrudno trafić wśród publikowanych w sieci list najciekawszych filmów dostępnych jedynie na kasetach VHS (w przypadku dzieła Schradera przyczyną są problemy z prawami producenckimi). I jakkolwiek bardzo lubię niedoskonałą VHS-ową jakość, gdy oglądam Charlesa Banda czy Anthony'ego Hickoxa, to „Nagiego tanga” naprawdę szkoda na obraz z kasety. Wizualnie jest olśniewający, cały w światłocieniowych czarach, w świetle lamp z nocnych klubów lub ulicznych reflektorów, w czerwieni i czerni, w bieli i błękicie. Chwilami jak „Zawieście czerwone latarnie” w Argentynie, częściej jak podkręcony stylistycznie klasyczny noir w zupełnie nieklasycznych barwach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz