środa, 20 lipca 2022

Czarny telefon, reż. Scott Derrickson (2022)

W związku z tym filmem mam dwa – wydaje mi się dość oczywiste – skojarzenia. Po pierwsze, z "Sinisterem" tego samego twórcy, tu głównie stylistyczne: jesienna paleta barw i liczne zdjęcia w poetyce domowego wideo, którymi Derrickson ilustruje opowieść, kiedy tylko może – w czołówce, w sekwencjach retrospekcji i snów. Ponadto Hawke, Ransone, duchy dzieci, diabelskie tropy i nawet dom, w którym więziony jest Finney, bliźniaczo podobny do tego z "Sinistera".

Po drugie: z powieścią Stephena Kinga "To" i jej adaptacjami, co zważywszy na fakt, że "Czarny telefon" powstał w oparciu o opowiadanie Joego Hilla, syna Kinga, wydaje się tym bardziej zasadne. Stylistyka, jak wyżej, mroczniejsza niż w opowieściach z Derry, ale zgadza się wiele: małomiasteczkowy chłopięcy świat, szkolni prześladowcy, przemocowy ojciec z flaszką i bagażem weterana, i te najciemniejsze chmury nad miastem: morderca, który zwabia ofiarę, wchodząc w rolę klauna, czarne balony w miejscu porwania.

Chociaż sama historia nie jest wolna od motywów nadprzyrodzonych (jest w nich wręcz zanurzona), to granego przez Ethana Hawke'a Wyłapywacza widzę jako kogoś na kształt przyziemniej, a więc człowieczej, cielesnej wersji klauna Pennywise'a z "To".

Wyłapywacz, jak rodzeństwo bohaterów, Finney i Gwen, także ma dostęp do sfery nadnaturalnej (słyszy telefon, jednak w niego nie wierzy), ale na nią nie zasługuje. Podobnie nie zasługuje na tajemnicę, którą sugeruje jego diabelska maska (maski), a którą w toku opowieści zdziera się z niego krok po kroku: 1) za sprawa oporu Finneya i odmowy udziału w grze; 2) wizyty zidiociałego, przyćpanego brata z jakiegoś innego porządku; 3-4) puszczających nerwów, frustracji.

Finałowe starcie jest odbiciem sceny z początku, gdy przyjaciel Finneya tłukł jednego z jego szkolnych prześladowców – i do tego ostatecznie sprowadzony zostaje Wyłapywacz: do roli wyrośniętego bullie. Jest najstraszniejszym z klaunów, pozbawionym mocy, ryczącym boogeymanem ze zdartą maską, ojcowską zmorą – połamaną, pokonaną pięściami, jak ten wredny gówniarz z boiska i szkolnego korytarza, co się w końcu grubo przeliczył. Jest w tym coś katartycznego.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz