niedziela, 17 lipca 2022

She Will, reż. Charlotte Colbert (2021)

 Zaczyna się od napisu: "Dario Argento prezentuje", ale z realizacją samego filmu ten słynny włoski twórca nie miał nic wspólnego. Zobaczył go na jednym z festiwali i zgodził się firmować swoim nazwiskiem. Ma to swoje głębsze uzasadnienie – "She Will" to horror w wiedźmowej tradycji znanej również z filmów Argento – ale jest też trochę przewrotne. Debiut Colbert – feministyczny i z duchem czasu – opowiada o kobiecej zemście na reżyserze starej daty, który nieodwracalnie naznaczył życie Veroniki – wówczas czternastolatki, obecnie starzejącej się aktorki, która po zabiegu usunięcia piersi, przybywa do leśnego kurortu w Szkocji, wchodzi między drzewa i spotyka duchy przeszłości.

Rzeczony reżyser nazywa się Hathbourne, gra go Malcolm McDowell i stosunkowo nietrudno dopatrzyć się w jego postaci aluzji do Stanleya Kubricka – działa tu zwłaszcza szereg obrazowych nawiązań do "Lśnienia". Nie Kubrick jednak jest w "She Will" najważniejszy, nie McDowell i Argento, ale Alice Krige – prawdziwa witch queen wiedźmowego horror. Krige była wspaniałą czarownicą w "Upiornej opowieści" Johna Irvina, w niedocenionym serialu Amazona "Carnival Row", w "Małgosi i Jasiu" Oza Perkinsa.
W "She Will" też jest wspaniała. Podobnie zresztą sam film, który, choć po szyję zanurzony w tematyce gęsto obecnej w nowym horrorze (wiedźma jako figura feministyczna, siostrzeństwo, reżyser jako patriarchalny zbok), jest świeży, niczego nie udaje, nie podrabia. Bardzo audiowizualny, ma świetnie skrojone wizyjne sekwencje, nadające całości ton i rytm, i płynie jak sen. Niekoniecznie przy tym straszy, ale i nie sprawia wrażenia, jakby chciał straszyć. Jest czułym listem miłosnym do niemłodej królowej; wiedźmową baśnią o odzyskiwaniu ukrytej więzi ze światem – ziemią i historią, ciałem i płcią. Oglądałem wzruszony.
 







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz