niedziela, 10 lipca 2022

Stranger Things s4


Podoba mi się w 4 sezonie "Stranger Things" wiara w ocalającą moc popkultury jest kołem ratunkowym i kompasem. "Running Up That Hill" Kate Bush i "Dream a Little Dream of Me" Elli Fizgerald działają jak zaklęcia chroniące przed demonem, a dobre dzieciaki to głównie te, które jarają się opowieściami kultury. "Dungeon and Dragons", Sherlock Holmes, "Władca Pierścieni", nawet "Doktor Żywago", to wyobraźnia, przygoda i jakaś prawda o świecie czy może światach. Ponieważ bohaterowie są znacząco starsi niż w początkach serialu, wprost przywołują nie "Goonies", ale "Beztroskie lata w Ridgemont High". Co najmniej dwukrotnie: za pierwszym razem, gdy Steve przekonuje Robin, że Vickie woli dziewczyny (zwróciła do wypożyczalni film Hackerling na 53 minucie i 5 sekundach); za drugim, gdy bohaterowie próbują odkryć tożsamość tajemniczego dealera trawki i najlepszą wskazówką okazuje się lista wypożyczonych przez niego filmów.

W innym wymiarze tego nerdowego kosmosu popkultura istnieje jako stałe źródło odniesień. Od zawsze, choć nigdy wcześniej z taką bezpretensjonalnością i niezależnością jak na obecnej wysokości. Odwołania są dowcipne i niewymuszone, "Podpalaczka", "Carrie", ale tylko z plastikową wrotką, "976-EVIL" Englunda i on sam w celi jak z "Milczenia owiec"; przewijający się przez drugi plan dziewczyny, obiekty westchnień Robin i Argyle'a, jak sobowtóry Molly Ringwald z "Dziewczyny w różowej sukience" i Ally Sheedy z "Klubu winowajców". Nawiązaniem kluczowym jest seria "Koszmar z ulicy Wiązów". Vecna jest swego rodzaju wariacją na temat Freddy'ego Krugera – zła z drugiej strony/ze snów/z przedsionku piekła, właśnie wariacją, nie kopią. Dufferowie i ich aktorzy są w świecie "Stranger Things" tak bardzo, że na dobre przestali zachowywać się, jakby byli w nim tylko epigońskimi gośćmi. Ta piaskownica należy do wszystkich. 
 
Nie byłem fanem pierwszych sezonów "Stranger Things", serce mocniej zabiło przy trzecim, czwarty ma swoje wady, jest trochę zbyt gęsty, nie zawsze jednakowo zabawny, ale wciąż brawurowy (sekwencję rowerową – po obu stronach hawkinsowej rzeczywistości – postawiłbym obok sceny księżycowej z "E.T"., to może najładniejszy moment kina nowej przygody 2.0, jaki dotąd wymyślono), a scenariuszowo i konstrukcyjnie ma się do poprzednich sezonów jak tort do herbatników. Mam wrażenie, że gdyby z tych kilku przecinających się głównych wątków sezonu wyciąć i zmontować trzy osobne filmy to otrzymalibyśmy trzy PEŁNE filmy, a nie sądzę, aby o wielu skoncentrowanych na ciągłym dzianiu się serialach dało się coś takiego powiedzieć – te wielowątkowe zwykle operują skrótem i umownością dalece bardziej posuniętymi niż w pełnometrażowych fabułach.
 
I jakoś ujęli mnie tym razem ci bohaterowie, starzy i nowi, i ujął przewodni motyw sezonu, którym jest pytanie o zło w dzieciakach. Eleven zastanawia się, czy jest potworem i długo wierzy, że jest; Max dręczy sumienie z powodu relacji z nieżyjącym bratem i nie zawsze najcieplejszych uczuć, które w niej wzbudzał. Ofiary Vecny to dzieciaki po przejściach, naznaczone prawdziwą bądź urojoną winą. Samego demona poznajemy jako dziecięce zło wcielone. Jest tu wreszcie cała galeria młodocianych prześladowców – tych w bejsbolówkach, którym przewodzi klon młodego Cary'ego Elwesa, tych o telekinetycznych właściwościach i tych ze słonecznej Kalifornii. Tych, co nie znają "Dungeon and Dragons", "Beztroskich lat w Richmond High" ani nawet "Goonies".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz