wtorek, 16 sierpnia 2022

Kino z kasety: Morderstwo Mike'a, reż. James Bridges (1984)


Najpierw ciekawostka: w pierwotnej wersji "Morderstwo Mike'a" opowiadane było od końca, jak "Nieodwracalne" Gaspara Noe, ale osiemnaście lat wcześniej. Awangardowy pomysł nie spodobał się producentom, podobnie jak surowy obraz Los Angeles w narkotykowej gorączce, więc reżyser zmuszony był przemontować oraz wygładzić całość. Gotowy film nie sprawia wrażenia ugrzecznionego i tym bardziej intrygujące, jak wyglądał – lub jak miał wyglądać – początkowo.

Trudno powiedzieć, na ile wpłynęła na niego rezygnacja z oryginalnego konceptu. Wydaje się, że coś zgrzyta w początkowych partiach, wciśnięte w nie swoje miejsce, ale może ulegam sugestii. Jakkolwiek by nie było, film Bridgesa – opowiedziany tradycyjnie, ale blisko ulicy, rwany, szorstki i w nieoczywisty sposób liryczny – robi wrażenie.

Bohaterką jest grana przez Debrę Winger Betty, dobrze sytuowana bankowa kasjerka, która wchodzi w przelotną miłosną relację ze swoim nauczycielem gry w tenisa, Mikiem – wolnym duchem drobnym dilerem narkotyków, młodym krętaczem, ale o dobrym sercu – a po jego śmierci, próbując dowiedzieć się o chłopaku więcej, dowiaduje się czegoś o ciemnej strony miasta.

Całość – choć im dalej w opowieść, tym bardziej mroczna, neonoirowa, aż po finał na ostrzu noża – stosunkowo niewiele ma z tradycyjnego kina gatunku. Intrygi jako takiej jest mało, a tajemnica nie usiłuje być nadto tajemnicza. Betty, której oczami poznajemy większość historii, właściwie pozbawiona jest mocy sprawczej: raczej obecna niż aktywna, raczej w miejscach niż na tropie. A jednak w świetnej kreacji Winger to postać obecna bardzo sugestywnie – obdarzona wyczuwalną wewnętrzną siłą, jest sercem tej opowieści, światłem, nerwem.

Ton filmu – szorstki, rozedrgany i nieco kronikarski, podszyty niepokojem oraz nie zawsze określonym zagrożeniem, bardziej niż z kinem lat 80. kojarzy mi się z filmami z poprzedniej dekady, zwłaszcza z "Szamponem" Hala Ashby'ego i jego dziwną schyłkową atmosferą, ale też granicznym "Amerykańskim żigolakiem" Paula Schradera – historia granego przez Richarda Gere'a Juliana mogłaby wyglądać podobnie, gdyby opowiedzieć ją z perspektywy kobiecej bohaterki.

Pierwsza scena "Morderstwa Mike'a" – z parą kochanków na tenisowym korcie, jest słoneczna i idylliczna; gdyby była ostatnią należałoby ją uznać za bliźniaczy odpowiednik tej z finału "Nieodwracalnego". W zakończeniu odwrotnie: złe wlewa się w domową przestrzeń bohaterki jak noc, jak zły sen o złej ulicy i jej złym, naćpanym dziecku – i jest to dreszczowiec namacalny, intensywny, najwyższej próby.

Dystrybucja: ITI

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz