sobota, 3 września 2022

 Kino z kasety: Olivia, reż. Ulli Lommel (1983)


Niewiele znam filmów z obfitej i raczej niesławnej twórczości Lommela. Nie lubię "Boogeymana" (1980), całkiem lubię "Klątwę wiedźmy" (1983) i bardzo lubię "Olivię" (na kasetach jako "Double Jeopardy") z tego samego roku, ale podoba mi się stylistyka każdego z nich. Nim został twórcą niskobudżetowych horrorów, Lommel znany był z długoletniej aktorskiej współpracy z R.W. Fassbinderem i dużo z poetyki europejskiego kina lat 70. przeniknęło do jego wczesnych amerykańskich filmów. Ich obrazy są odważnie przyziemnie, nadgryzioną rozpadem, kolory wyblakłe, wnętrza wymięte i zawsze w bałaganie, ściany, tapety, szkło, wszystko jakoś niedoskonałe, brzydkie jak Poznań na koniec jesieni, ale też naturalne w swojej bylejakości, bliższe, ludzkie.

Początek "Olivii" przywodzi na myśl "Maniaka" Williama Lustiga – życie tytułowej bohaterki determinuje wydarzenie z dzieciństwa, gdy, podglądając prostytuującą się matkę, widzi jej zabójstwo. Kiedy po latach, jako nieszczęśliwa mężatka z podwójnym nocnym życiem i dręczącymi ją demonami, Olivia zabija swojego klienta, mieszkanie nieszczęśnika pełne jest kobiecych manekinów, jakby wyjętych z filmu Lustiga.

Jest w tym też coś z "Psychozy", jak zwykle, ale większa inspiracja kinem Hitchcocka pojawia się chwilę później: Olivia angażuje się w romantyczną relacją z amerykańskim inżynierem Mikiem – o romansie dowiaduje się mąż, dochodzi do incydentu, ona ucieka, znika, a po czterech latach, w słonecznej Arizonie, Mike rozpoznaje Olivię w Amerykance Jenny, trochę tak samo jak Scottie z "Zawrotu głowy" rozpoznawał Madeline w Judy.

Trochę tak samo, ale też zupełnie inaczej: perspektywa jest empatyczna, do końca za bohaterką, przejmująco graną przez ówczesną żonę reżysera, Suzannę Love. "Olivia" opowiada nie tyle o obsesyjnej męskości w pogoni za kobietą i jej tajemnicą, co o kobiecie w kleszczach męskiego świata, topornego i wulgarnego raczej niż obsesyjnego. Jeśli brzmi jak nadto współczesne odczytanie B-klasowego klasyka, sprawdźcie drugi horror, który Lommel zrobił w 1983: "Klątwę wiedźmy" – tak bardzo feministyczny w wiedźmowej tematyce, że równie dobrze mógłby zostać napisany w minionym roku.

Ale w "Klątwie wiedźmy" – jakkolwiek chwilami dotkliwej – był jakiś tryumf, wyrównanie rachunków, "Olivia" jest przede wszystkim smutna i – przy całej swojej drastyczności – w niewymuszony sposób melancholijna. Zaskakuje małymi momentami, których nie spodziewasz się po filmie, w którym ktoś zabija kogoś szczoteczką do zębów. Gdy dorośli bohaterowie całują się w kinie, zachłannie i nieprofesjonalnie, jak para uczniaków; gdy Mike dotyka dłonią murawy mostu, jakby dotykał kobiety, o której nie potrafi zapomnieć.

Dystrybucja: Fundacja TV Koszalin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz