czwartek, 2 września 2021

 Death Game, reż. Peter S. Traynor (1977)

 Bardzo dobry pierwowzór nieudanego "Kto tam?" Eliego Rotha (2015). Oba filmy, o bliźniaczych fabułach, bliźniaczych strukturach, różnią się charakterystycznym dla swoich czasów podejściem do kina eksploatacyjnego. Perspektywa Rotha jest bekowa jak głupi mem z Keanu Reevesem, kultowa jak media społecznościowe i wymuszony śmiech. Perspektywa oryginału jest skandaliczna całkiem serio, a grane przez Sondrę Locke i Colleen Camp hipiski, które maltretują Seymoura Cassela, są żywe i dynamiczne: najpierw niewinne i uwodzące, w scenie erotycznej wyłaniają się z wanny niby napalone syreny, później diaboliczne jak wampiryczne lesbijki w burzową noc, freakowe, karnawałowe, anarchistyczne, antymieszczańsko niechlujne i nienażarte: w sekwencji śniadaniowej ścieka im po brodach mleko i konfitura z naleśników, co prowokuje ich gospodarza do uwagi, że mają maniery ulicznych kotów. Umęczony męski bohater jest z kolei jeszcze bardziej przezroczysty niż Reeves w remake'u, poczciwy i nudny, nawet niespecjalnie samczy (wybór Saymoura Cassela do tej roli jest znaczący), choć sam film sprawdza się jako swoiste kino zemsty, niepoprawny rewers eksploatacyjnych fabuł czerpiących swe żywotne soki z obrazów przemocy względem wolnych ciałem i duchem kobiet, "Ostatniego domu po lewej" Wesa Cravena (1972), "Being Twenty" Fernanda Di Leo (1978)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz