czwartek, 12 sierpnia 2021

Scare Me, reż. Josh Ruben (2020)

 

Bohaterowie to dwoje nieznajomych, którzy, spędzając wspólnie kilka godzin zimową nocą w chatce przy lesie, opowiadają sobie straszne historie; ona jest autorką bestsellerowego horroru, on pisarzem (scenarzystą) jedynie aspirującym. Gdzieś na początku oboje naśladują gospodarza krypty z popularnej horrorowej antologii i na jednym z poziomów "Scare Me" to właśnie opowieść o strasznych opowieściach - o tyle jednak szczególna, że taka, która nigdy nie traci opowiadających z oczu. Najpierw słowo, potem dźwięk, obraz, cień, niewidoczne... Trochę jak słuchowisko radiowe i pantomimiczny spektakl w jednym, niby staroszkolny, a jednak tylko świeży; ironiczna refleksja nad tekstem i konwencją opowieści grozy jako takiej, procesem jej powstawania, archetypicznością, ale i miejscem w rzeczywistości. Obok to filmowy teatr o starciu płci, nieoczywisty i współczesny w charakterystyce postaci. On i ona nie budzą większej sympatii, bawią się, czasem brawurowo, ale czuć w ich interakcji kwas. On - zazdrosny, sfrustrowany, wyraźnie dusi w sobie agresję, ona - pewna siebie, sarkastyczna, góruje nad nim intelektualnie i, wykorzystując swoją pozycję, wydaje się wciąż przekraczać granicę pomniejszenia swojego partnera w zabawie. Nieunikniony wydaje się moment, w którym ostatecznie zatrze się też granica między grozą zmyśloną, a realną, ale i o tym opowiada Ruben (reżyser, scenarzysta i odtwórca głównej roli) w cokolwiek przewrotny sposób. Bardzo to wszystko błyskotliwe, celne, zabawne i trochę gorzkie, polecam strasznie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz