poniedziałek, 1 stycznia 2024

Cicha dziewczyna, reż. Colm Bairead (2022)

 
Kolejny obok "Osobliwości" Sebastiana Lelio i "Duchów Inisherin" Martina McDonagha znakomity zeszłoroczny film, którego akcja rozgrywa się na irlandzkiej wsi, w bardziej lub mniej odległej przeszłości: u Leilo po klęsce głodu w 1862, u McDonagha w trakcie wojny domowej w 1932, w "Cichej dziewczynie" w 1981.

Choć każdy z wymienionych jest dość różny w nastroju i stylistyce, zwraca uwagę podobne ujęcie gruboskórnej prowincjonalnej mentalności. W "Osobliwości" mieszkańcy niewielkiej wsi przepracowują tragedię, której doświadczyli wykorzystując i manipulując kilkuletnią "świętą". W "Duchach Inisherin" prostoduszni Padraic i Dominic stają się ostatecznie ofiarami nieprzyjaznego miejsca – tracą życie lub niewinność. W "Cichej dziewczynie", opowiedzianej z perspektywy tytułowej bohaterki, dziewięcioletniej Cait spędzającej lato u dalekich krewnych, nieczułość wsi nie wiąże się z centralnym miejscem akcji, ale tym, z którego Cait przyjeżdża i do którego będzie musiała wrócić – jej rodzinnym domem.
Widzimy go jedynie w początkowych oraz ostatnich scenach, jest zanurzony w półmroku, jakby niedoświetlony, bez prądu, a przecież gdzieś gra radio, w kuchni pali się lampa. Światło zawłaszcza ojciec bohaterki, obecny na ekranie tylko przez kilka chwil wykorzysta każdą, aby jakoś zatruć świat. Nie używa przemocy – przynajmniej nie w kadrze – a jednak cały jest z przemocy: nieczuły, tępy, odpychająco arogancki, władczy.
 
Przeciwieństwem rodzinnego domu bohaterki jest zadbany i przestrzenny dom dalekich krewnych, u których Cait spędza lato. Eibhlin i Sean są dobrymi opiekunami, dobrym małżeństwem i dobrymi gospodarzami. Przy całej naturalności filmu Baireada – chwilami bardzo dotkliwej – jest w tej dobroci coś idyllicznego, baśniowego niemal. Kiedy Eibhlin czesze dziewczynę, odliczając przy tym długo i miarowo, lub kiedy niczym bajkę opowiada jej o uzdrawiających właściwościach wody ze studni, odnosi się wrażenie, że jest jak dobra wróżka odczarowująca nieprzyjazną rzeczywistość.
 
Choć bardzo lokalny, irlandzki, film Baireada przywodzi mi na myśl arcydzieło Hirokazu Koreedy – "Dziecięcy świat" z 2004 roku; jest podobnie drobiazgowy w szczegółach świata najmniejszych, w spojrzeniu z dołu, z dziecięcej perspektywy. Jak Koreeda Bairead jednocześnie odzyskuje ją dla dorosłych na czas seansu i za jej pomocą w tę dorosłość uderza. W jednej z początkowych scen siedząca na tylnym siedzeniu samochodu bohaterka jest milczącym świadkiem sytuacji, w której jej ojciec podwozi kobietę – swoją kochankę, co łatwo wywnioskować z dialogu. Mimo obecności dziewczynki dorośli nieszczególnie kryją się w rozmowie; jako dziecko Cait nie liczy się, nie ma słuchu, tak jak nie ma głosu. W późniejszej części filmu jest scena przeciwstawna do tej z samochodu, ale jej wydźwięk jest podobny. Eibhlin na moment powierza Cait opiece jednej z sąsiadek, która niby bezwzględny śledczy zasypuje dziewczynkę lawiną pytań, jest małostkowa i zawistna, złośliwa, przytłaczająca. Wyswobodzona przez swoich opiekunów Cait, nie zdradza rzeczywistego przebiegu rozmowy, mówi o ledwie kilku pytaniach, wstydzi się za dorosłą, jakby wstydziła za siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz