poniedziałek, 1 stycznia 2024

Linoleum, reż. Colin West (2022)

 

Ekscentryczny i z tajemnicą odsłoniętą dopiero w finałowym akcie, przez co zdecydowanie niełatwy do podsumowania. W pomysłach i ambicjach w pół drogi między "Donniem Darko" Richarda Kelly'ego (2001) a "Synekdocha, Nowy Jork" Charliego Kaufmana (2008). Do pierwszego z wymienionych nawiązuje zresztą wielokrotnie i w niezawoalowany sposób (jeśli na dom Donniego spadał silnik samolotu, u Westa jest to stara rakieta, kulminacyjny moment obu historii ma miejsce 31 października, w Halloween, a pojawiająca się życiu bohatera "Linoleum" tajemnicza starsza kobieta przywodzi na myśl Robertę Sparrow...). O ile jednak film Kelly'ego zanurzony był w świecie młodego bohatera i właściwie cały był w młodości i z młodości, o tyle ten z "Linoleum" smugę cienia przekroczył już dawno, w każdym razie jeśli za centralną postać uznać granego przez Jima Gaffigana Camerona, bo są jeszcze inni, ważni, równie ważni, młodsi lub starsi, choć ich rzeczywisty status (czyt. tożsamość) poznamy dopiero na koniec. Podobnie jak odpowiedź na pytanie, w jaki sposób istnieje w tej historii czas, a istnieje jeszcze inaczej niż u Kelly'ego i Kaufmana. Równie ważnym pojęciem jest w "Linoleum" kosmos: ten zewnętrzny, którym w swoim zawodowym życiu zajmuje się bohater – astronom, ale wolałby być astronautą – i ten wewnętrzny: wszechświat w głowie, o którym ktoś mówi tu, że jest może prawdziwszy niż sama rzeczywistość. I chociaż brzmi to wszystko niejasno, film ostatecznie wszystko/prawie wszystko rozjaśni. W konstrukcji jest jak literacki, trochę strumień świadomości, śniony, surrealistyczny, ale na swój własny, czuły sposób: wychodząc od "intrygujących dziwactw" w rodzaju spadającego z nieba samochodu, przechodzi w przejmującą opowieść o tym, co zostaje do końca, dobrym i złym, o przyjaźni, inności, odrzuceniu; tych, którzy oglądają gwiazdy, i tych, którzy wśród nich latają. Kończyłem oglądać wzruszony.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz