czwartek, 27 października 2011

Kat Shoguna, reż. Robert Houston, Kenji Misumi (1980)

Będący sklejką wyreżyserowanych przez Kenjiego Misumiego, a zrealizowanych w 1972 dwóch pierwszych filmów z popularnego japońskiego cyklu "Samotny wilk i szczenię", "Kat Shoguna" powstał w 1980, po tym jak amerykanie Robert Houston i David Weisman postanowili stworzyć wersję tej historii z myślą o rynku anglojęzycznym. Z dwóch fabuł uczyniono jedną, całość przemontowano i zdubbingowano w sposób dość znacznie odbiegający od oryginalnej treści, dodano narrację zza kadru oraz nową, elektroniczną ścieżkę dźwiękową. Końcowy efekt to do dziś cieszący się dużą popularnością film, w kiczowaty choć stylistycznie często imponujący sposób łączący elementy dwóch tradycji, ale też dwóch dekad i właściwych im środków wyrazu.

Już oryginalne filmy Misumiego - powstałe w oparciu o popularną, wieloczęściową mangę - w swojej konstrukcji przypominające klasyczną, seryjną opowieść o stale będącym w drodze bohaterze, raz za razem spotykającym i szybko zwyciężającym kolejnych antagonistów, sytuowały się gdzieś w okolicach kina exploitation - ograniczającego fabułę do ciągu, często tanimi środkami mnożonych krwawych (bądź nagich) atrakcji.

W "Kacie Shoguna" ich efektowność zostaje jeszcze pomnożona, praktycznie każda z wprowadzonych zmian prowadzi do wyolbrzymienia cech oryginału. Jeśli u Misumiego głównym przeciwnikiem tytułowego bohatera - podróżującego wraz z kilkuletnim synkiem samotnego ronina, Ogamiego Itto - był spiskujący przeciw niemu przywódca wysoko postawionego klanu - to tu jest to już sam szogun. Amatorsko wypowiadane anglojęzyczne dialogi są aż zabawnie przerysowane (w okolicach 30 minuty dowiadujemy się, że bohater ma na swoim koncie dokładnie 345 zabitych przeciwników), zaś dynamiczną akcję filmu charakteryzuje bardzo dowolny porządek przyczynowo-skutkowy.

"Kat Shoguna" ma tradycyjnie rozumiany początek, ale już rozwinięcie i zakończenie to wyłącznie ciąg ładnie zainscenizowanych i wystylizowanych, krwawo się kończących scen, luźno powiązanych ze sobą głownie za sprawą narracji dziecięcego bohatera, będącej tu tą zdecydowanie najtrafniejszą i najciekawszą ze zmian poczynionych przez amerykańskich twórców. Wybrzmiewająca bardzo oryginalnie dzięki kontrastowemu połączeniu przypisanej jej niewinności z brutalnością świata, o którym opowiada, nie tylko przydaje całości atrakcyjnego posmaku b-klasowej poezji, ale też w świadomy sposób (dziecięco) naiwna okazuje się być idealnym komentarzem/kluczem do tej ulepionej z popkulturowego kiczu mocno komiksowej historii.

---
Płytę z filmem otrzymałem od jego polskiego dystrybutora, firmy 9th Plan. Bardzo dziękuję.

5 komentarzy:

  1. Dwóch pierwszych, a nie trzech? Akcyjka na pustyni w stylu jeden przeciw całej armii została przeklejona ewidentnie z trzeciego "Lone Wolfa".

    OdpowiedzUsuń
  2. Hm. Nie jestem tu ekspertem, mogłem coś przeoczyć, wiedziałem zresztą tylko dwie pierwsze części, i to już po obejrzeniu "Kata Shoguna", ale wydaje mi się, że akcja na pustyni, i starcie bohatera z Mistrzami Śmierci, jest jednak w całości wzięte z zakończenia drugiej części.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dystrybutor jest podobnego zdania. W dodatkach jest informacja, że całość składa się z 10 minut pierwszej części, i ponad 70 drugiej.

    OdpowiedzUsuń
  4. Sto lat już nie widziałem tych filmów, ale dam sobie rękę uciąć, że nie ma w Shogunie nic z "trójki". Swoją drogą mi się zdecydowanie najbardziej podobała "czwórka" i "szóstka".
    Czemu tak niskie oceny na FW?

    OdpowiedzUsuń
  5. Oj czy ja wiem, czy takie niskie (niskie to 5 i w dół). Co mi się najbardziej w "Samotnym wilku" podobało to sugestywność z jaką Misumi potrafił odmalować poszczególne sceny; moja ulubiona - obecna też w "Kacie Shoguna" - to ta, gdy jeden z Mistrzów Śmierci uderza szponami w piasek spod którego zaczyna płynąć krew... Miałem natomiast problem z ich dramaturgią, czy raczej jej częściowym brakiem; są to filmy tak epizodyczne w fabule ("dwójka" mniej niż "jedynka"), że ciężko mi było poczuć przy nich jakieś większe napięcie. Niemniej, nie było tak źle żebym nie miał ochoty sięgnąć po kolejne odsłony.

    A propos komiksowych samurajów, obejrzyj kiedyś koniecznie anime "Samurai Champloo". Znakomite.

    OdpowiedzUsuń