Po raz pierwszy obejrzałem
"Delirię" przed miesiącem i z
miejsca uznałem film Soaviego za jeden z najlepszych w swoim gatunku. To efektowne audiowizualnie połączenie slashera ze stylistyką filmu giallo (a może po prostu
włoski slasher).
Rzecz początkowo nieco chaotyczna dramaturgicznie, ale
nadrabiająca z czasem z nawiązką. To też udana próba ubarwienia gatunku przez odwołanie się innej, powiedzmy - wznioślejszej ze sztuk; trochę jak "Opera"
Argento, którą podobnie B-klasowy i nieunikający kiczu, ale zrealizowany staranniej film Soaviego przewyższa. To
wreszcie slasher autotematyczny, tyle że w dalece ciekawszy sposób, niż
dzieje
się to nowych filmach gatunku, niepoprzestający na mało odkrywczym i
raczej nudnym już rozpoznawaniu gatunkowych schematów i ich
pastiszowaniu.
W
rozgrywającym się niemal w całości w zamkniętych wnętrzach filmie
Soaviego, grupa aktorów przygotowuje w teatrze musical o seryjnym
mordercy. Sceniczne próby zakłócone zostają przez pojawienie
się w okolicy prawdziwego psychopaty, którym okazuje się być zbiegły z pobliskiego szpitala
psychiatrycznego szalony aktor. Reżyser przedstawienia nie
przerywa prób, ale kierowany dobrze się sprzedającą aktualną sensacją,
zmienia
fabułę spektaklu tak, aby w bezpośredni sposób odnosiła się ona do
wydarzeń rzeczywistych, czym przygotowuje grunt dla działań mordercy,
stającego się od tego momentu zarówno reżyserem swojego własnego show,
jak i jego najważniejszym odtwórcą.
Samo przejście ze spektaklu
odgrywanego, do spektaklu rozgrywającego się na żywo, odbywa się tu w
sposób tak dosłowny, i brutalny, jak to możliwe. Przebrany za aktora (w masce
sowy, z którą już nie będzie się rozstawał) i mylnie za niego brany
morderca, instruowany przez reżysera, na oczach pozostałych członków
ekipy, zabija na scenie jedną z aktorek. Obserwujący go bohaterowie,
dopiero z czasem zdając sobie sprawę z tego, co widzą, zamierają ze
strachu, ale również w swego rodzaju fascynacji. Tak jakby śmierć "na żywo",
której są świadkami, zobaczyli na chwilę - w tych szczególnych okolicznościach -
jako spektakl doskonały; sztukę, do której sami w żaden sposób się nie zbliżą.
Ta
bardzo mocna sekwencja,
jedna z najbardziej dwuznacznych, jakie w B-klasowym horrorze w ogóle
widziałem, z punktem ciężkości nakierowanym na relacje między zbrodnią w sztuce, a zbrodnią realną, znajduje swego rodzaju
dopełnienie i w innej, mniej dosłownej warstwie filmu, konsekwentnie
opowiadanego i stylizowanego przez Saoviego w taki sposób, aby wpleść w
jego fabułę jak najwięcej tropów nakierowanych na kino. Już nie tylko
związane z gatunkiem horroru, ale kino w ogóle. Zwykle są to nawiązania
raczej drobne, jak stroje bohaterów (reżyser przypomina postać z
westernu, producent z filmu noir), czy pozornie nieistotne rozmowy, ale
trafiają się i wyrazistsze, jak w scenie, w której Soavi rezygnuje na
chwilę z charakterystycznego muzycznego podkładu grupy Goblin, i
ilustruje całość muzyką, która brzmi jak wyjęta z klasycznego
hollywoodzkiego filmu z lat 30-tych lub 40-tych.
Ponad wszystkim
jednak "Deliria" to znakomity slasher. Efektowny, dobrze napisany, niejednokrotnie przerysowany (zabawnie, ale nigdy
w kierunku parodii czy pastiszu) i wcale nieźle zagrany, w którym
największe wrażenie wywarła na mnie, dosyć charakterystyczna dla
włoskiego filmu grozy obrazowość.
Często teatralna (w przypadku tego filmu teatralna jeszcze bardziej), kiczowata, ale w swojej dosłowności i skupieniu
się na detalu w osobliwy sposób piękna. Chciwy
producent na chwilę przed zaszlachtowaniem nie wydaje z sobie okrzyku,
nie woła o pomoc, ale kieruje w kierunku mordercy dłoń, w której trzyma zwitek banknotów. Z
kolei uciekająca przed mordercą bohaterka, biegnąc w kierunku
zamkniętych drzwi, na całą jej długość wyciąga przed siebie dłoń z kluczem do nich, co kamera
pokazuje przez kilka sekund w świetnie sfotografowanym zbliżeniu... W kategoriach realizmu ta scena wygląda
jak wyjęta z kreskówki, ale tu ma w sobie coś prawdziwie poetyckiego, slasherowo-poetyckiego, trafia w sedno.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz