niedziela, 22 czerwca 2025

Znowy diabeł. Hollywoodzki producent jako figura złego.

 


This is the girl

This is the girl, to ta dziewczyna. Słynna kwestia z "Mulholland Drive" (2001) Davida Lyncha, jak wiele innych elementów, istnieje w filmie na dwóch poziomach:

W świecie rzeczywistym wypowiada je Diane Selwyn (Naomi Watts), w rozmowie z płatnym mordercą, wskazując na zdjęcie byłej kochanki, Betty (Laura Harring). Jej This is the girl to wyrok śmierci, którym Diane przypieczętowuje los zarówno Betty, jak i swój własny;

W nie-rzeczywistości snu Diane – a może jej przedśmiertnych lub pośmiertnych rojeń, w pierwszej części filmu, chronologicznie drugiej, This is the girl powraca echem jako zdanie, które wypowiada jeden z braci Castigliane, Luigi (Angelo Badalamenti) w trakcie spotkania z Adamem (Justin Theroux), reżyserem filmu, w którego obsadę bracia ingerują. To ta dziewczyna to żadna rekomendacja mówi Castallini, wskazując na zdjęcie Camilii Rhodes (Melissa George), a potem już tylko głupio i agresywnie rzeczoną kwestię wielokrotnie powtarza.

Trudno stwierdzić, czy bracia Castallini są filmowymi producentami, czy gangsterami. Może jednymi i drugimi. Otacza ich aura przemocy, lynchowskiego surrealizmu i groteski. Smakosz kawy Luigi wypluwa cappuccino, które mu nie zasmakowało, jak dziecko kaszę. Jest wulgarny, bo ma władzę, albo ma władzę, więc jest wulgarny. This is the girl wściekle powtarzane przez Castalliniego to słowa tego, który decyduje i który wybuchnie, kiedy się sprzeciwisz; słowa producenta, gangstera, mężczyzny, potwora, trochę diabła – figury jak on, wszyscy ci nieobliczalni cholerycy u władzy (Dennis Hopper w "Blue Velvet" [1986], Robert Loggia w "Zagubionej autostradzie" [1997]) zawsze są u Lyncha trochę diabłami. Śnione przez Diane – nieszczęśliwą, niespełnioną aktorkę – this is the girl Luigiego to zarazem wskazanie i zawłaszczenie, rozkaz nieznoszący sprzeciwu, wyrok.  

W przedstawieniach złych hollywoodzkich producentów władza – co oczywiste – odgrywa rolę kluczową. Gdzieś dalej tępy opór albo rozedrganie idioty w typie Jacka Lipnika z "Bartona Finka" (1991) Coenów, który gdyby był szczery, zostałby czyścicielem basenów, a nie ich właścicielem lub Marty’ego z "Hollywood atakuje" (2000) Davida Mameta. Taki producent jest w ponad 99% przypadków białym mężczyzną, starszym z reguły, z brzuchem lub zakolami, chciwym cynikiem, który, kierowany zyskiem, stoi na drodze artyście, częściej scenarzyście niż reżyserowi ("Mank" [2020] Davida Finchera, "Trumbo" [2015] Jaya Roacha, "Gracz" [1992] Roberta Altmana, wspomniane "Hollywood atakuje"), którego ofiarą jest niejednokrotnie aktorka, Camilla, Daisy, Lisa lub Maureen. Ta dziewczyna. 

Look, folks, you’ve got to give the devil his due

Złego producenta stosunkowo rzadko cechuje za to pasja do kina. Cechuje głównie tych dobrych (na przykład granego przez Roberta De Niro Monroe’a Stahra w "Ostatnim z wielkich" [1976] Elii Kazana). Kieruje się nią jednak Jonathan Shields (Kirk Douglas), kontrowersyjny bohater "Pięknego i złego" (1952) Vincente Minellego. Historię Shieldsa poznajemy z perspektywy reżysera, aktorki i pisarza/scenarzysty, trojga jego byłych współpracowników, przyjaciół a następnie ofiar. Kolejno okradł ich, wykorzystał, nie kochał, okłamał… Chytra strona natury Jonathana najjaskrawiej uwidacznia się w relacji reżysera Jamesa Lee Bartlowa (Dick Powell), któremu Jonathan kradnie pomysł na skazany na sukces film, odsuwa go od projektu, próbując jednocześnie przekonać, że to najlepsze, co mogło spotkać ich obu. To doskonała scena. Shields jest w niej śliski, bezczelny, dwulicowy, kłamie prosto w oczy, kłamie uśmiechem, entuzjazmem, jest przebiegły, a jednocześnie mały, bo rozszyfrowany, jak chciwy głupiec z komedii Moliera, którego małość widzowie przejrzeli. Czy to jednak dyskwalifikujące, gdy jest się takim kinofilem-wizjonerem jak Jonathan Shields? Takim chytrym lisem, Kirkiem Douglasem?  

Ambiwalencja Shieldsa jest problematyczna, tak jak problematyczna jest ambiwalencja samego filmu. Chociaż przeciwstawne człony tytułu sugerują, że odbywa się w tej opowieści i postaci jakaś walka, to seans filmu, pełnego cynicznych scenariuszowych zawijasów, które maskuje po hollywoodzku rozmiękczona, niemal komediowa tonacja, nie pozostawia wątpliwości, że to walka z ustawionym finałem. Opowieść o pięknym i złym Shieldsie jest więc przede wszystkim opowieścią o pięknym Shieldsie, o tym draniu, którego trudno nie kochać, pasjonacie, który w dążeniu do realizacji swoich celów nie waha się grać nieczysto, ale przecież tylko dlatego, że takie są reguły gry. A Shields gra, bo chce robić dobre kino, gra dla dobra sztuki, nigdy chciwości. Jego zdrada to z jednej strony trudna konieczność, z drugiej bodziec, który pchnął Bartlowa dalej, uczynił z niego reżyserską gwiazdę pierwszej wielkości.

Również aktorka Georgia (Lana Turner) nie byłaby, kim jest, gdyby nie Shields. To on, kierowany producenckim nosem walczył o nią, wierzył, kiedy inni nie wierzyli, wyciągnął z alkoholizmu i uczynił gwiazdę pierwszej wielkości. A zawinił jedynie tym, że nie odwzajemnił jej uczucia i poszedł do łóżka z jej mniej utalentowaną rywalką. Z kolei pisarz Harry (Walter Pidgeon), współpracujący z Jonathanem przy scenariuszowej adaptacji własnej powieści, z pewnością nie dostałby Pulitzera, gdyby nie spotkał go na swojej drodze. Prawdopodobnie nie zginęłaby również jego żona, o której tę powieść napisał, ale przecież nie można o wszystko winić producenta.

Słodko-hollywoodzki cynizm filmu Minellego uderza szczególnie w ostatnim (?) akcie kariery Jonathana, który wypada z gry po tym, jak odbiera film reżyserowi i reżyseruje sam. Ale reżyseruje źle, bo reżyseruje z pokorą, jest reżyserskim harcerzem: nie kłamie, nie kradnie i nie wykorzystuje, prawdopodobnie nie sypia nawet z aktorkami. Jako reżyser odrzuca swoją producencką chytrość i przegrywa. Czyżby więc twórcy chcieli zasugerować, że bez przebiegłości, kradzieży i oszustwa niemożliwy jest sukces? I niemożliwe dobre kino bez niemoralnych producentów? 

You threw away a kingdom today

W "Wielkim nożu" (1955) Roberta Aldricha producent Stanley Hoff (Rod Steiger) pojawia się na ekranie w dwóch długich sekwencjach i w obu zachowuje się jak telewizyjny szarlatan (ma nawet słuchawkę w uchu), jest głośny, manieryczny, żywo gestykuluje. Jak Joan Crawford z "Najdroższej mamusi" (1981) Franka Perry’ego nie wychodzi z roli, jest wciąż na scenie, w blasku wyimaginowanych reflektorów. Jego rozgadanie niczego nie maskuje. Hoff jest pewny siebie, w nieustannym popisie, manifestacji władzy i egomanii człowieka, który pił wino z prezydentami i królami. Z równowagi wytrąca go sprzeciw. Hoff napina się wówczas, pieni i trzęsie, jego wściekłość przypomina tą Castigliane, z którym ma sporo wspólnego, mimo że więcej do powiedzenia. Jest podobnie groteskowy, a mentalnie to również wściekły gangster, gotowy dla swoich celów przystać na morderstwo.

W "Wielkim nożu" ofiarą złego producenta nie jest aktorka, ale aktor Charlie Cox (Jack Palance), gwiazdor produkowanych przez Hoffa drugoligowych filmów bokserskich (celem złego producenta jest robienie filmów, ale, inaczej niż w przypadku Jonathana Shieldsa, nie chodzi o wielkie kino, ale o małe, o najmniejsze kino, które nie tłumaczy draństwa, tak jak tłumaczyło w "Pięknym i złym"). Cox nie może zerwać z umowy z Hoffem, ponieważ producent szantażuje go tajemnicą z przeszłości: aktor potrącił samochodem i zabił pieszego, winę wziął na siebie jeden z jego przyjaciół, tzn. pół przyjaciel, pół podwładny, tzw. zwykły człowiek.        

"Wielki nóż", chociaż wyraźnie krytyczny wobec zdemoralizowanego Hollywood, sprawia jednocześnie wrażenie nieco schizofrenicznego filmu, wyraźnie zachłyśniętego gwiazdorskim mitem. Trudno nie odczuć, że po stronie bohatera leży więcej sympatii, niż mu się należy. To człowiek bez kręgosłupa, skoncentrowany na sobie próżniak z przyjaciółmi jak służbą, który właściwie w żadnej ze scen filmu nie odnosi się do przestępstwa, które popełnił. A jednak Cox – z jakiegoś powodu kilkakrotnie nazywany idealistą – rysowany jest tak, jakby uwznioślał go sam dramat, który spowodował, słowa, które mówią inni, ale o nim lub do niego, niby rozczarowana, zdradzana, a jednak wierna i jak w obraz wpatrzona Ida Lupino, status gwiazdy, człowieka z Hollywood, ludzkiego olimpu. Bo też film Aldricha, bardzo sceniczny, rozgrywany głównie we wnętrzach, w długich dialogowych sekwencjach, jest jak tragedia antyczna przepisana na tragedię hollywoodzką, w którym miejsce królowych i królów, bogów i bogiń, zajmują właściciele luksusowych basenów, bożyszcza tłumów, zdobywcy Oscarów.  

Odrzuciłeś dzisiaj królestwo to ostatnie, skierowane do Coxa słowa, które w filmie Aldricha wypowiada Stanley Hoff. Królestwo odrzuca też grana przez Natalie Wood Daisy Clover, bohaterka "Ciemnej strony sławy" (1965) Roberta Mulligana. To nie do końca spełniony, ale interesująco osobny film, rozpięty między swego rodzaju realizmem przedstawienia a kreacją odsyłającą do baśniowej poetyki. Utalentowana wokalnie Daisy jest odkryciem Raymonda Swana (Christopher Plummer), właściciela wytwórni Swan Studios. W scenie debiutu na dużym ekranie Swan prezentuje ją kinowej widowni jak gwiazdę właściwie tylko na słowo, ale bez wątpliwości. To moment trochę jak z bajki lub baśni: Daisy śpiewa piosenkę, a publiczność ją kocha, bo kocha gwiazdy, a Daisy jest gwiazdą, którą właśnie jej zaprezentowano (zaoferowano).  

Po trosze z baśni jest też wytwórnia Swan Studios – na podobieństwo zamku, w którym więzi się młode talenty, upadłe anioły. I sam Swan, którego jeden z podopiecznych chętnie nazywa księciem ciemności. Swan jest długi niby szyja łabędzia, enigmatyczny, elegancki i chłodny, to diabeł na zimno (nieco w typie wampirów arystokratów ze starych brytyjskich horrorów), w przeciwieństwie do choleryków Castigliane i Hoffa – diabłów na gorąco. Ten książę ciemności jest też figurą zastępczego, surowego ojca, który pisze Daisy nowy życiorys, ale dla którego dziecko/gwiazda jest przede wszystkim towarem na sprzedaż.

Plummer jest nudną kłodą w tej roli i nie przestaje nią być także w dwóch scenach, w których jego bohater zdradza emocje. W pierwszej z nich Swan pociesza i jednocześnie uwodzi Daisy, porzuconą krótko po ślubie przez zagubionego, choć i niedojrzałego emocjonalnie męża. Jest wstawiony, ma rozczochraną grzywkę i poluzowany krawat, papierosa w dłoniach, krzywdę w oczach, ale wynika z tego niewiele ponad powyższy obraz. Druga scena jest lepsza i rozgrywa się po kulminacyjnym dla fabuły i drogi Daisy nerwowym załamaniu bohaterki. Zirytowany przeciągającą się nieproduktywnością bohaterki, Swan traci nerwy i, ponieważ prawda w oczy kole, uderza Daisy, kiedy ta wprost nazywa go diabłem. Paradoksalnie wybuch księcia ciemności jest dla dziewczyny wyzwalający. Swan, odrzucając ją jako przybrany ojciec, traci moc jako diabelski manipulant. Zostaje tylko chciwy producent z wściekłymi oczkami i kontraktem na pięć lat. 

lf you don’t suffer… maybe it wasn’t a crime after all

W przeciwieństwie do większości przedstawień złych hollywoodzkich producentów, Griffin Mill (Tim Robbins) z "Gracza" (1992) Roberta Altmana budzi sympatię na pierwszy rzut oka. Jest chłopięcy, trochę gamoniowaty i niemal komediowo pogubiony – w kryminalną aferę zostaje wciągnięty wbrew własnej woli, a zabójstwo, którego się dopuszcza, jest prawie-prawie przypadkowe. Takie jest pierwsze wrażenie, nim film się skończy, Griffin odsłoni się jako ten tytułowy, chytry i cyniczny gracz. Bezkarny, bo uprzywilejowany. W początkowych partiach pojawia się scena, która może jako pierwsza podpowiada charakter bohatera. Rozgrywa się prawie w tle, przy okazji rozmowy o ważnych sprawach. Podczas służbowego spotkania w restauracji Griffin zamawia wodę, ale dostaje do niej kieliszek do wina, prosi kelnera o kieliszek do wody, jednak nawet z niego nie korzysta – odchodząc, ignoruje kelnera, jakby go nie dostrzegał, jakby ten ledwie istniał, należał do innej, gorszej kategorii ludzi. 

Rozgrywający się w scenerii hollywoodzkiego rozgardiaszu, na planie i obok planu, w nieustannym ruchu i rozgadaniu, na salonach, podczas biznesowych kolacji i z prawdziwą gwiazdą na każdym rogu, "Gracz" to pełna ciętego dowcipu, ostra ironiczna opowieść o hollywoodzkim świecie, który jak ten z "Wielkiego noża" dzieli się na uprzywilejowanych i nieuprzywilejowanych, na ludzi i nadludzi. To również – idąc dalej – opowieść o starciu jednych i drugich i zwycięstwie nadludzi. Niepokojony groźnymi anonimami Griffin źle identyfikuje swojego prześladowcę i prawie przypadkowo zabija scenarzystę Davida Kehane (Vincent D’Onofrio). Mimo obciążających dowodów, zbrodnia uchodzi mu bezkarnie. O przekonanych o winie Griffina policjantach jeden z jego współpracowników mówi: Odczepią się od ciebie, gdy dostaną wejściówki na pokaz filmu i zobaczą Michelle Pfeiffer. Policjanci nie odczepią się od producenta tak łatwo, ale ostatecznie przegrają. Wygra Griffin, Hollywood, splendor, film z Brucem Willisem, Julią Roberts i szczęśliwym zakończeniem, ten sam, który miał być bez gwiazd i bez happy endu.                       

Chłopięcy wdzięk, którym w pierwszych partiach filmu czaruje Griffin, w zakończeniu działa inaczej. To słodka trucizna, pyszna arogancja uprzywilejowanego cwaniaka, który niby bohater "Zniknięcia" (1988) George’a Sluizera udowodnił, że wolno mu więcej i poczuł się z tym ok. Znowu jest tu coś diabelskiego, tyle że diabeł Robbinsa jest z jeszcze innej piekielnej stajni. Pije wodę wyłącznie w kieliszku do wody, jest przystojny, elegancki i uśmiechnięty, poza moralnością: nie cierpi, więc nie zrobił nic złego, rozsiadł się na kanapie niby król Hollywood, wywinął łapie sprawiedliwości, przechytrzył konkurentów w robocie i zdobył dziewczynę (swojej ofiary).   

W finale Altman podkręca diaboliczność bohatera i przekształca klasyczny happy end w audiowizualny żart na ten temat. Griffin wraca do domu, przy którym czeka na niego June (Greta Scacchi) świeżo poślubiona żona w zaawansowanej ciąży. Otoczenie luksusowej willi tonie w kwiatach – wydaje się, że jakiś sposób przedostały się nawet na sukienkę June, niepokojące w swoim nadmiarze są jak z melodramatu Douglasa Sirka albo finału "Blue Velvet", tylko bardziej. Również brzuch ciężarnej June zdaje się nieco za duży, na granicy monstrualności. Zakłócająca muzyczną ilustrację tej sceny, kilkusekundowa dziecięca kołysanka budzi skojarzenia z horrorami o narodzinach antychrysta, z "Dzieckiem Rosemary" (1968) Romana Polańskiego, "Omenem" (1976) Richard Donnera.

That’s what i want to capture in this film, the ugliness of the human spirit        

Dalece różne od tego altmanowskiego, choć również satyryczne ujęcie uprzywilejowanego Hollywood ze specjalną, pozłacaną lożą dla złego producenta, powraca w horrorze "Gwiazdy w oczach" (2014) Kevina Kolscha i Dennisa Widmyera. W opowieści, którą poznajemy z perspektywy aspirującej aktorki Sarah (Alex Essoe), hollywoodzkie elity wchodzą w skład tajemnej sekty, w której producent (Louis Dezseran) znajduje się na szczycie hierarchii. Z wyglądu to starszy pan z karnetem na solarium, mógłby być diabłem we własnej osobie albo podstarzałą gwiazdą jakiejś amerykańskiej opery mydlanej. Znowu trochę z Lyncha (bardziej jednak w typie złowieszczego Roberta Blake’a z "Zagubionej autostrady" niż plującego kawą Badalamentiego), z prawie nieschodzącym z twarzy, szczerzącym się uśmiechem, upiornym przez to wydłużenie i wyszczerzenie. Podczas pierwszego spotkania z Sarah producent molestuje ją, o czym mówi jak o drzwiach do jej kariery. Dziewczyna ucieka, ale po pewnym czasie wraca. Ten moment ukazany zostaje jak okultystyczny rytuał: klęcząca Sarah filmowana jest, jakby przyjmowała komunię, a zza czerwonej kotary wyłaniają się zamaskowane postacie mimowolnie przywodzące na myśl sztywnych bogatych panów z "Oczu szeroko zamkniętych" (1999) Stanleya Kubricka.

W "Gwiazdach w oczach" producent jest diabłem, seksualnym drapieżcą, ale też artystą, mrocznym kreatorem: scenariusz filmu o rolę, w którym stara się Sarah nazywa swoim listem miłosnym do miasta, listem, którego tematem jest ambicja, najczarniejsza z ludzkich żądz.

W głównonurtowych filmach o Hollywood, wizerunek producenta odbywającego stosunki seksualne z aktorką lub aktorkami, z reguły nie był przedstawiany w krytycznych barwach. W "Pięknym i złym" to kobiety wskakują lub usiłują wskoczyć Shieldsowi do łóżka. W "Ciemnej stronie sławy" Shields co prawda zostaje kochankiem Daisy, ale ukazane jest to w myśl zasady: wszystko między dorosłymi. Ciekawym pod tym względem, choć również nieco problematycznym filmem jest "Krzyk 3" (2000) Wesa Cravena, którego akcja rozgrywa się na planie filmowym w Los Angeles, a jedna z centralnych fabularnych tajemnic, historia matki Sidney z czasów, gdy jako młoda dziewczyna próbowała sił w Fabryce Snów, dotyczy seksualnego wykorzystywania młodych aktorek przez hollywoodzkie szczury u władzy. Złego producenta, Johna Miltona, gra Lance Henriksen, niewiele ma jednak do zagrania, nim rozpruje go Ghostface. Jako wyprodukowany przez Miramax Weinsteina film Cravena zaskakuje już samym podjęciem tematu, ale ma w sobie coś podejrzanego: niepostrzeżenie zmienia perspektywę i rozbraja problematykę seksualnego wykorzystywania żarcikami o aktorkach robiących karierę przez łóżko. Carrie Fisher udaje, że jest kimś innym i obwieszcza, że Carrie Fisher dostała rolę w "Gwiezdnych wojnach", ponieważ przespała się Georgem Lucasem. Natomiast aktorka Angelina Tyler (Emily Mortimer) w krytycznym momencie zrzuca maskę niewiniątka i wybucha stwierdzeniem, że nie po to pieprzyła się z Miltonem dla głównej roli, aby potem zginąć z drugorzędnymi gwiazdeczkami.    

You moved my hand off your leg          

Interesującym przykładem złego producenta nowych czasów, tj. czasów po #metoo, interesującym, ale i rzadkim, bo, wbrew pozorom, rewolucja nie odbiła się mocno na tym aspekcie amerykańskiego kina o amerykańskim kinie, jest brawurowo zagrany przez Erica Lange’a Lou Burke z miniserialu "Nowy smak wiśni" (2021).

Początkowo Burke budzi dobre odczucia, ma charyzmę, inteligencję i bardzo dobrze napisane kwestie. Poznajemy go, gdy zaczyna interesować się krótkometrażowym filmem Lisy Novej (Rosa Salazar). Burke zgadza się wyprodukować rozwinięty do pełnego metrażu debiutancki projekt dziewczyny, zostaje jej współpracownikiem i mentorem. W pewnym momencie jednak nagle odwraca się od Lisy, odsuwa ją od filmu, kradnie jej pomysł, na sprzeciw reaguje agresją. Zapoczątkowuje to właściwą akcję serialu: Lisa usiłuje zemścić się na Lou, korzystając z usług czarownicy Boro (Catherine Keener). Chociaż "Nowy smak wiśni" skręca w stronę horroru, jest w nim mit, groteska i surrealistyczne skrzywienie rzeczywistości, to Burke nie jest diabłem ani trochę, co najwyżej jest trochę dupkiem, bo wyprodukowane przez niego filmy zdobyły kilka złotych statuetek. W finałowym epizodzie, kiedy Lisa pyta swojego pognębionego przeciwnika, co się zmieniło, co sprawiło, że odsunął ją, ukradł film, Burke wskazuje na krótki moment, gdy Lisa, odrzucając awanse producenta, odsunęła ze swojej nogi jego rękę. Poczułem się mały, mówi.

100 najlepszych niepopularnych filmów: Head of the Family, reż. Charles Band (1996) [98]

 

Jak wiele z tych podpisanych przez Charlesa Banda sprawia wrażenie filmu dla dzieci zrobionego dla dorosłych: prostota, postacie jak marionetki, charakterystyczna opisowa muzyka – trochę z "Gremlinów" a trochę z sitcomu – i szalony pomysł w punkcie wyjścia. W tym przypadku: dosłownie potraktowany związek frazeologiczny z tytułu. Głowa rodziny jest rzeczywiście tylko głową i aż głową, najmądrzejszym z rodzeństwa, którego kolejni członkowie sterowani przez mózg brata odpowiadają za kolejne właściwości jednego organizmu w czterech ciałach: siłę, zmysły, seksualną energię... Można się w tym doszukać podobieństw do "Wiklinowego koszyka" Henenlottera, ale, choć pełna ludzkich i nieludzkich deformacji, twórczość Banda nie jest body-horrorowa (może za wyjątkiem "Parasite" z 1982), jest co najwyżej marionetkowo-horrorowa i zwykle komediowa. Kładący duży nacisk na fizjonomię postaci "Head of the Family" to trochę slapstick, może jakiś wariant burleski, a od innej strony też coś, co nazwałbym komedią lingwistyczną. Począwszy od tytułu (i w jego konsekwencji) to film cały zanurzony w słowach i zabawie nimi. W przewrotnej grze niskiego z wysokim. Jeden z bohaterów nieustannie strofuje swoją partnerkę, każąc jej odgadywać słowa, których szuka, potem rodzina freaków usiłuje spalić dziewczynę na stosie, ale jest problem, bo ofiara nie potrafi prawidłowo odczytać tekstu ze sztuki o Joannie d'Arc. Kiedy ktoś mówi o kimś: "ona wciąż powtarza słowo śnieg", ktoś inny odpowiada: "może była prezenterką pogody". Nie ma w tym oryginalnym sowizdrzalskim filmie choćby jednej złej sceny. Zaakceptujcie to.

wtorek, 10 czerwca 2025

100 najlepszych niepopularnych filmów: Chess of the Wind, reż. Mohammad Reza Aslani (1976) [99]

 

Jak informuje plansza z napisami otwierającymi film, w 1976 został on wyświetlony raz, w trakcie jednego z krajowych festiwali, po czym, zbanowany przez islamski reżim za nieobyczajność, przepadł. Przez lata dostępny był co najwyżej w ocenzurowanej kopi VHS. Aż do zwrotu akcji w 2015 roku, gdy oryginalny negatyw został odnaleziony w sklepie z antykami i zwrócony reżyserowi. Jego film został odrestaurowany, pokazany na festiwalu w Cannes, wydany przez Criterion Collection... Jest absolutnie zachwycający i nie mniej zadziwiający. W tagach na IMDb pojawiają się hasła jak giallo albo iranian giallo, nie wiem, czy do końca trafione, ale z pewnością nieprzypadkowe. Sam dużych źródeł inspiracji doszukiwałbym się w "Widmie" Henriego-Georgesa Clouzota. Bohaterką jest poruszająca się na wózku inwalidzkim Aghdas, ponadto wdowiec po jej matce Hadjim oraz dwóch jego bratanków i służąca Aghdas Kanizak. Akcja, nie wychodząca poza okazałą rezydencję (za wyjątkiem powracających regularnie statycznych sekwencji przedstawiających plotkujące na zewnątrz praczki niby chór grecki) i koncentrująca się wokół  majątku po zmarłej seniorce, jest gęsta od podskórnej (i naskórnej) przemocy zbudowanej na patriarchalnej władzy. Jest też rzeczywiście nieobyczajna, nietrudno wyobrazić sobie, jak łatwo pewne obyczajowe przekroczenia musiały być odbierane jako skandaliczne w Iranie lat 70. Nie tylko wyobrazić, ale i odczuć i jest to wielka siła kina, które się nie starzeje i zawsze potrafi wciągnąć w swoją paszczę, w to, co własne, lokalne. Doskonale jest to wszystko sfilmowane, całe w pięknych, ale i dusznych obrazach nawiązujących do orientalnego stylu qajar art, z postaciami umiejscawiającymi się w kadrze jak figury szachowe, z piwnicą, która jest piekłem i słojami bez dna.

poniedziałek, 9 czerwca 2025

O dwóch filmach, które mało kogo obchodzą

Pierwszym kłamstwem streamingu jest przeświadczenie o powszechnej dostępności wszystkiego, a jeśli nie wszystkiego, to przynajmniej większości, tej naprawdę wartej uwagi: filmów, które się liczą. Na przykład filmów z listy Sight & Sound. albo tych najwyżej ocenianych przeze użytkowników Filmwebu, posthorrorów, zdobywców Oscarów. Przeświadczenie tyleż silne, co szkodliwe: skoro wszystko jest dostępne, to, co niedostępne, niedostępne jest tym bardziej. Nie istnieje albo istnieje tak, jak istnieją rzeczy nieistotne, dzisiejszy naddatek albo pozostałości po przeszłości, jakiejś przeszłości, jakieś śmieci, wysypisko filmów, które mało kogo obchodzą. Na pewno brzydko się postarzały, choć już w latach swojej młodości nie były przecież udane.

Z wysypiska filmów, które mało kogo obchodzą, wybieram dwa. Łączy je zbliżony czas powstania (lata 1989 i 1990), motyw podróży w obcy i niebezpieczny świat, taniec lub muzyka, miłość i melancholia. A właściwie dwie melancholie: ta organicznie wpisana w opowieść, i ta przychodząca z zewnątrz, wraz z czasem, który niszczy wszystko. Pierwszy z nich to "Nagie tango" z 1990. Jedyny film wyreżyserowany przez zmarłego w 2006 Leonarda Schradera, młodszego brata Paula Schradera, wcześniej głównie scenarzystę i współscenarzystę, m.in. wyreżyserowanych przez Paula "Niebieskich kołnierzyków" i "Mishimy", ale też "Pocałunku kobiety-pająka" Hectora Babenki. Ze względy na problemy z prawami autorskimi, "Nagie tango" do dziś dostępne jest wyłącznie na kasetach wideo (ewentualnie na pirackich stronach z trudno dostępnymi tytułami), również w Polsce, gdzie jego dystrybucją zajmowała się firma Eurokadr. Na Allegro kaseta z "Nagim tangiem" chodzi po 20 zł, nikt nie postrzega jej jak białego kruka. 

Bohaterką jest grana przez Mathildę May Stephanie, młoda, nieszczęśliwa żona starego, paternalistycznego męża, która podczas rejsu do Buenos Aires pozoruje własną śmierć i przyjmuje tożsamość nieznajomej samobójczyni, polskiej żydówki płynącej do Argentyny w celu zawarcia zaaranżowanego małżeństwa. A na miejscu, już jako Alba, pada ofiarą szajki stręczycieli i zakochuje się w jednym z nich, w Cholo, który sypia z końmi i nikogo nie lubi, tylko siebie i tango.

Chociaż fabuła nawiązuje do rzeczywistych wydarzeń z pierwszych dekad XX wieku: działalności przestępczej organizacji Cwi Migdal, której członkowie zwabili do domów publicznych w Brazylii i Argentynie kilka tysięcy kobiet, głównie polskich i rosyjskich żydówek, "Nagie tango" zdecydowanie bardziej niż w historii, zanurzone jest w kinie. To ponad wszystko spektakl: brutalny pulpowy melodramat – jarmarczny i wysmakowany, niski i wysoki – którego rdzeniem, sercem, nerwem jest tango. Jest w jego temperamencie, gwałtowności, w obrazie miejsca i czasu, w emocjach targających bohaterami: w gorączkowej temperaturze miłości łączącej Stephanie i Cholo, miłości spełniającej się tyleż w tańcu, co w nieustannej walce. On i ona tańczą więc, kochają, zdradzają, krzywdzą, nienawidzą, wciąż kochają i tańczą: na parkiecie, na ulicy, w rzeźni, tańczą, jakby mierzyli się ze sobą lub uprawiali seks. Jedyna w "Nagim tangu" scena seksu, który nie jest gwałtem, ma miejsce na tylnym siedzeniu samochodu – naga bohaterka leży w niej na okruchach szkła, resztkach szyby, w którą chwilę wcześniej strzelali włoscy gangsterzy. 


W świecie "Nagiego tanga" wszystko jest bardziej, wszystko jest sceną i może dlatego tak duże wrażenie robią sekwencje rozgrywające się we wnętrzach: nocnych klubów i domu publicznego, chociaż również ulica – zwłaszcza ta portretowana nocą w blasku latarni lub samochodowych reflektorów – przywodzi na myśl scenę lub parkiet. W operowo melodramatycznym finale, gdy bohaterka wybiera i wszyscy giną zabijając się wzajemnie, umierający Cholo ostatnim gestem strzela w oświetlające scenę lampy. Gasi światło. Jest w tym coś prawdziwie spektakularnego. Za jedyne 20 zł na Allegro.

Drugi film to zrealizowane w 1989 "Noce w Tennessee" w reżyserii Nicolasa Gessnera. W przeciwieństwie do poprzednika, nie trafił w Polsce na kasety wideo, nie pojawił się również w ofercie DVD. Mniej wyrafinowany w obrazach niż ten Schradera, wydaje się dziś jeszcze bardziej zapomniany, zakopany, nie do znalezienia nawet na chomiku. Po raz pierwszy widziałem go w wakacje pod koniec lat dziewięćdziesiątych, pojawił się w repertuarze telewizyjnej jedynki, w piątkową noc około 23.00


 

Bohaterem jest Wolfgang Leighton, specjalizujący się muzycznych kontraktach brytyjski prawnik, który po sfinalizowaniu umowy z, pojawiającym się tu we własnej osobie, Johnnym Cashem, udaje się w kilkudniową podróż po amerykańskim południu i wpada w kłopoty rodem z neo-noirowej opowieści. Zaczyna się, jak często, od femme fatale, potem jakieś zrabowane pieniądze, przestępcy, morderstwo, ucieczka, w której towarzyszką bohatera zostaje czarna nastolatka na gigancie, Minnie. Fabuła zanurza się w gatunku jak jej bohater w nieprzychylnej rzeczywistości, długo jednak nie wiadomo na ile rzeczywiście nieprzychylnej, na ile tylko tak projektowanej przez osaczonego obcym miejscem Wofganga.

Gra go Julian Sands, tragicznie zmarły w styczniu 2023 roku, tu w pierwszych latach aktorskiej kariery (w 1989 roku zagra również tytułowego bohatera "Czarnoksiężnika" Steve'a Minera – swoją może najpopularniejszą rolę). Jego Wolfgang, obiektywnie patrząc, nie jest zbyt sympatyczny, jest trochę snobem i hipokrytą, egoistą, a jednak – częściowo za sprawą swojego zagubienia, częściowo czułej ironii, z jaką jest portretowany – daje się lubić. 



Inaczej niż "Nagie tango", film Gessnera wyraźnie dusi się w zamknięciu – zwłaszcza w drugiej połowie, w pełnych spiętych i nerwowych mężczyzn wnętrzach komisariatu i aresztu – a oddycha na zewnątrz, w scenach, w których Wolfgangowi towarzyszy Minnie. Obrazy drogi, tanich przydrożnych hoteli, barów, lasu i rzeki, przez którą przeprawiają się oboje są sensualne, chciałoby się napisać namacalne, czuć ciepło letnich gorących wieczorów i nocy, wolność, erotyczne napięcie. W jednej ze scen Wolfgang i Minnie słuchają dobiegających z lasu odgłosów ptaka przedrzeźniacza i dziewczyna pyta, czy mają coś takiego w Anglii, to pytanie retoryczne, przedrzeźniacze występują wyłącznie na terenie Ameryki. W przeciwieństwie do Wolfganga, którego w początkowej sekwencji widzimy w studiu, a w ostatniej w samolocie, Minnie, tak na początku, jak na końcu, jest na zewnątrz, w drodze. Ona chce grać muzykę i pisze teksty, on tylko zarabia na muzyce, ona czuje, on udaje, ona jest wolna, on niekoniecznie, ale pod wpływem spotkania dziewczyny coś z tej wolności otwiera się i przed nim. Nawet jeśli to jakoś banalne, to niewymuszone, jest w tym szczerość i poezja. Podobnie jak w skomponowanej przez Gabriela Yareda ścieżce dźwiękowej, tak lirycznej i melancholijnej, że w pierwszej chwili jakby z innej historii, ale w kolejnej i ostatniej – w chwili zatrzymanej w czasie, gdy Julian Sands wraca do domu – dokładnie z tej. Z jednego z tych zapomnianych filmów, które mało kogo dziś obchodzą.  

 

* tekst napisany gościnnie w 2023 dla Kwadratury Koła, filmoznawczego czasopisma Uniwersytetu Śląskiego 



czwartek, 5 czerwca 2025

100 najlepszych niepopularnych filmów: "Night of the Juggler" reż. Robert Butler (1980) [100]

Mocno zapomniany i – na ile się orientuję – w sprzedażowym obiegu wciąż dostępny jedynie w kopii VHS, doskonały film w reżyserii Roberta Butlera. Po raz pierwszy widziałem dekadę temu, w dostępnej na YouTube kopii – dalekiej od nazwania jej choćby niezłą; po raz drugi w minionym roku – w zdecydowanie lepszej już wersji dryfującej w kinofilskim internetowym kosmosie [patrz yts]

James Brolin gra Seana Boyda, kierowcę ciężarówki i byłego policjanta, którego córka zostaje porwana w biały dzień, w tłumie, przed szkołą, na oczach ojca ruszającego w natychmiastowy pościg.

Film Butlera to miejskie kino akcji zbudowane na kapitalnym koncepcie, w myśl którego największą przeszkodą, czy wręcz ich sumą, jest dla bohatera miasto. Nowy Jork nie robi tu za tło wydarzeń, ale, jak na plakacie, to stojący przed Boydem mur do zburzenia, góra do zdobycia. Jest taki nie tylko w swojej infrastrukturze, ale też w pośpiechu (w tle niemal zawsze ktoś biegnie, krzyczy, trąbi) i rozgorączkowaniu, w chaosie (dość powiedzieć, że córka Boyda zostaje porwana przez pomyłkę), zróżnicowaniu etnicznym i ekonomicznym, w barierze mentalnej, więc i językowej – nawet jeśli to ten sam język; w nieustannym ruchu i skorumpowaniu. W jednej ze scen nienawidzący Boyda skorumpowany policjant (brawurowo zagrany przez Dana Hedayę) nie wytrzymuje ciśnienia, z szaleństwem w oczach sięga po strzelbę i niczym bohaterowie "Gorączki" Manna, nie bacząc na przechodniów, urządza strzelaninę w centrum miasta. W innej, rozgrywającej się w zniszczonej, zagruzowanej, jakby powojennej scenerii południowego Bronxu, ścigający porywacza Boyd, sam jest ścigany przez agresywny gang, którego teren naruszył, nikt nie słucha wyjaśnień.

W "Night of the Juggler" miasto przytłacza, ale przytłacza inaczej niż choćby w klasycznym filmie noir, bo w całej swojej wielkomiejskiej barwności pozbawione jest fatalizmu. Mimo że mocno niedoskonałe, nadszarpnięte anarchią, pełne jest też ulicznej energii (i humoru), która z miejsca staje się paliwem filmu.

W postaci granego przez Cliffa Gormana porywacza, pełnego rasistowskiego jadu sfrustrowanego samotnika w wojskowej kurtce, nietrudno doszukać się nawiązań do Travisa Bickle; nawiązań do filmu Scorsesego jest tu zresztą więcej i szerzej i jeśli miałbym umiejscowić film Butlera na mapie kina najlepszego, napisałbym, że to zagubione ogniwo między "Taksówkarzem" Martina Scorsesego a "Komando" Marka L. Lestera. Destroyer!

sobota, 15 marca 2025

ulubione filmy i seriale, które obejrzałem w 2024

1. Bestia, reż. Bertrand Bonello (Francja, 2023)
2. New Life, reż. John Rosman (USA, 2023)
3. Eileen, reż.  William Oldroyd (USA, 2023)
4. Daddy’s Head, reż. Benjamin Barfoot (Wielka Brytania, 2024)
5. Only the River Flows, reż. Wei Shujun (Chiny, 2023)
6. Wszyscy idziemy na wystawę światową, reż. Jane Schoenbrun (2001)
7. Czerwone pokoje reż. Pascal Plante (Kanada, 2023)
8. Furiosa: Saga Mad Max, reż. George Miller (Australia, 2024)
9. Ostatni przystanek w hrabstwie Yuma, reż. Francis Galluppi (USA, 2023)
10. In a Violent Nature, reż. Chris Nash (USA, 2024)
11. A Different Man, reż. Aaron Schimberg (USA, 2024)
12. Bękart, reż. Nikolaj Arcel (Dania, 2023)
13. Cloud, reż. Kiyoshi Kurosawa (Japonia, 2024)
14. Terrifier 3, reż. Damien Leone (USA, 2024)
15. Oddity, reż. Damian Mc Carthy (USA, 2024)
16. Powrót Odyseusza, reż. Uberto Pasolini (Włochy, 2024)
17. Randka w ciemno, reż. Anna Kendrick  (USA, 2023)
18. Uśmiech 2, reż. Parker Finn (USA, 2024)
19. Loop Track, reż. Thomas Sainsbury (Nowa Zelandia, 2023)
20. Cuckoo, reż Tilman Singer (USA, Niemcy, 2023)
21. Substancja, reż Coralie Fargeat (USA, 2024)
22. Vourdalak, reż. Adrien Beau (Francja, 2023)
23. Monkey Man, reż. Dev Patel (Indie, USA, 2024)
24. The Funeral, reż. Orçun Behram (Turcja, 2023)
25. Strange Darling, reż. J.T. Mollner (USA, 2023)  
26. Pod wulkanem, reż. Damian Kocur (Polska, 2024)
27. Trenque Lauquen, reż. Laura Citarella ( Argentyna, Niemcy, 2022)
28. PVT CHAT, reż. Ben Hozie (USA, 2022)
29. Ferrari, reż. Michael Mann (USA, 2023)
30. Horyzont. Rozdział 1, reż Kevin Costner (USA, 2024)

zrealizowane przed 2010

1. Mermaid Legend, reż. Toshiharu Ikeda (Japonia, 1984)
2. Blood Dolls, reż. Charles Band (USA, 1999)
3. Street Asylum, reż. Gregory Dark (USA, 1990)
4. Vampire Journals, reż Ted Nicolaou (USA, 1997)
5. Door, reż.Banmei Takahashi (Japonia, 1988)
6. Skinned Deep, reż. Peter Strietmann (USA, 2004)
7. Mind Trap, reż. Eames Demetrios (USA, 1989)
8. Mirror Images II, reż. Gregory Dark
9. Caliber 9, reż. Fernando Di Leo  (Włochy 1973)
10. Turbulencja, reż. Robert Butler (USA, 1997)
11. Carnosaur, reż. Adam Simon (USA, 1993)
12. Star Crystal, reż. Lance Lindsay  (USA, 1986)
13. The Deadly Spawn, reż. Douglas McKeown (USA, 1983)
14. Chemia ciała 2: Głos nieznajomego, reż. Adam Simon (USA, 199
15. Beata, reż, Anna Sokołowska (POlska, 1964)
16. True Love, reż Nancy Savoca (USA, 1989)
17. Naked Obsession, reż. Dan Golden (USA, 1990)
18. Freeway, reż. Francis Delia (USA, 1988)
19. Żelazny wojownik, reż. Alfonso Brescia (Włochy,USA, 1987)
20. Rollover, reż. Alan J. Pakula (USA, 1981)
20. The Laughing Woman, reż. Piero Schivazappa (Włochy, 1969)
21. The Evil Within, reż. Andrew Getty (USA, 2017)
22. Toksyczny mściciel, reż. Lloyd Kaufman, Michael Herz (USA, 1984)
23. Nieziemska muzyka, reż.Ted Nicolaou (USA, 1992)
24. Serce i zbroja, reż. Giacomo Battiato (Włochy, 1983)
25. Def by Temptation, reż. James Bond III (USA, 1993)  
27. Almost Human, reż. Umberto Lenzi (Wlochy, 1974)
28. Inhumanoid, reż. Victoria Muspratt (USA, 1996)
29. Skinner, reż. Ivan Nagy (USA, 1993)
30. Word of Mouth, reż. Tom Lazarus (USA, 1999)

Seriale: 

1. Zielona miłość, reż. Stanisław Jędryka (Polska, 1980)
2. Ripley, reż. Steven Zaillian (USA, 2024)
ex aequo
2. Rojst s3, reż. Jan Holoubek Ripley, reż. Steven Zaillian (USA, 2024)
3. Daleko od szosy, reż. Zbigniew Chmielewski (1976)
4. RoboDoc: The Creation of RoboCop 2023, reż. Eastwood Allen, Christopher Griffiths (USA, 2023)
5. Noce i dnie, reż. Jerzy Antczak (Polska, 1977-78
6. Tulipan, reż. Janusz Dymek, (Polska, 1987)
7. Troppo s1- (Australia, 2022)
8. Problem trzech ciał (USA, 2024)
9. Fargo s5 (USA, 2023)
10. Szaleństwo Majki Skowron, reż.Stanisław Jędryka, (Polska, 1976)

poniedziałek, 10 marca 2025

Powrót Odyseusza, reż. Uberto Pasolini (2024)

W skromności i surowości obrazów "Powrotu Odyseusza" Uberta Pasoliniego jest dostojność, od której kino się odzwyczaja, jakby dostojna mogła być już tylko jakaś forma przepychu (tymczasem mit jest dostojny sam w sobie). 

Jest też w oszczędności języka: współczesny angielski nie brzmi fałszywie w ustach Odyseusza i mam wrażenie, że mocno się o to starano – że gra się tu językiem, uniwersalizuje go, nie chowa i nie ukrywa, że coś się nie zgadza (patrz: akcent w "Wikingu" Roberta Eggersa).
To film o kryzysie mitu. Kryzysie, który musi zostać przezwyciężony, aby świat wrócił do równowagi, zaczął na nowo żyć, bo bez mitu nie ruszy do przodu. Pojawia się nawet określenie 'wasteland'. Jakbyśmy byli w "Mad Maxie 2" George'a Millera.  

Esencją mitu Odyseusza jest działanie, konflikt. To oczywiście głupie, ale ktoś to zawsze może uznać za kontrowersyjne – jako opowieść afirmującą konflikt; konflikt jako to, co wprawia koło w ruch.
Tym bardziej, że Uberto Pasolini tak mocno akcentuje w swoim filmie opozycje męskie/brutalne i kobiece/wrażliwe. Kiedy przygnieciony wojenną przemocą Odyseusz w końcu sięga po broń i zabija konkurentów, nie zmywa z ciała krwi. Jak rzeźnik. 

Ale też najpiękniejszą sekwencją filmu jest scena poprzedzająca rzeźnię, scena ostatecznego rozpoznania, gdy Penelopa mówi do Telemacha: "Give your father the bow"/ "Daj ojcu łuk". Miałem łzy w oczach.  Paradoksalnie ten surowy i niesentymentalny film łatwo czytać jako przejmujące domknięcie melodramatycznej trylogii z Fiennesem i Binoche – trylogii zapoczątkowanej "Wichrowymi wzgórzami" Bogdanovicha, kontynuowanej "Angielskim pacjentem" Minghelli. Wszystko mity. Wszystkie piękne.

 

Bestia, reż. Bertrand Bonello (2023)

Jest w tej fantazyjnej historii coś głęboko ludzkiego i naturalnego, czego przy pierwszych dwóch seansach nie potrafiłem nazwać. Teraz myślę, że to rola Léi Seydoux; postać/postacie Léi Seydoux, przejmującej więc prawdziwej w każdej ze scen filmu.  

Tematem "Bestii", najprościej i może najłatwiej rzecz ujmując, jest strach, przeczucie nieokreślonej katastrofy, która musi nadejść (co istotne, w opowiadaniu Henry'ego Jamesa odczuwał je on, nie ona), a idąc dalej strach przed miłością, nieumiejętność kochania, strach przed bestią – tym, co nieznane, niepokojące, albo tym człowiekiem, dandysem lub incelem, który kochać potrafi jedynie w snach. W przeciwieństwie do Gabrielle, która kocha w każdym wcieleniu, u której miłość do bestii jest większa niż lęk przed nią. Fakt, że to Gabrielle zawsze przegrywa jest oczywiście fatalistyczny, ale jest to fatalizm szczególny – fatalizm jak z lynchowskiego melodramatu, tego ze sceną, w której ktoś płacze i/lub tańczy do piosenki Roya Orbisona.  

Z autorskich filmów ostatnich lat "Bestia" to w moim odczuciu najpiękniej i najgłębiej lynchowski (obok, ale jednak przed "Może pora z tym skończyć" Charliego Kaufmana i "Blondynką" Andrew Dominika). Sam reżyser wśród swoich ulubionych dzieł wymienia zresztą "Twin Peaks: ogniu krocz ze mną" i "Mulholland Drive".  

Z kinem Lyncha wspólny jest już motyw pomnożenia wcieleń bohaterów i – jak w "Mulholland Drive" – alegoryczna opowieść o kinie, reżyserii, aktorstwie, tu zbudowana mocno na twórczym dorobku Lei Seydoux. W bezpośrednich nawiązaniach trudno nie zwrócić uwagi na fakt, że w części rozgrywającej się w Los Angeles, bohaterka, podobnie jak Betty w "Mulholland Drive", to szukająca szczęścia w zawodzie początkująca aktorka, która opiekuje się domem bogatych ludzi i nawet nosi bliźniaczo podobną fryzurę do tej Naomi Watts. Przede wszystkim jednak, tak jak arcydzieło Lyncha ma "Crying" Roya Orbisona (wspaniale scoverowane przez Rebeccę Del Rio jako "Llorando"), tak "Bestia" ma "Evergreen" Roya Orbisona. W części umiejscowionej w latach dwutysięcznych również w formie coverów, natomiast w finałowej scenie z 2044 – rozgrywającej się w klubie pełnym czerwonych kotar i barmana żywcem wyjętego z któregoś z epizodów "Twin Peaks" – już w oryginale.

 To kluczowy moment filmu, ważny nie mniej niż wspaniała sekwencja z Rebeccą Del Rio w klubie Silencio. Obie łączą nie tylko wspólne muzyczne korzenie, ale też fakt, że są momentem gorzkiego rozpoznania – nim jednak do niego dojdzie, nim bohaterka powie "kocham" cię i krzyknie przerażona niczym Laura Palmer w ostatniej scenie "Twin Peaks: Powrót" (tak, znowu Lynch)... nie widziałem w zeszłym roku niczego piękniejszego (piękniejszego hołdu dla "Mulholland Drive" i Silencio nie widziałem nigdy). 

 Nie na ekranie.  

"Bestia" nie została u nas przyjęta zbyt dobrze przez krytykę, ale nie ufajcie im za bardzo. Ani tym, którzy, jak gość podcastu Nowych Horyzontów, odmawiają filmowi Bonello wpływów Lyncha (równie dobrze odmówmy De Palmie Hitchcocka), ani tym, którzy piszą o "tysiącu banalnych konceptów", bo nie jesteśmy w przedszkolu. A już zwłaszcza tym wszystkim, którzy uważają Bonello za pretensjonalnego francuskiego nudziarza, bo ze swoim wyczuciem muzycznym (patrz "Nights in White Satin" w "Apollonide") i filmowo erudycyjnym (patrz "Świt żywych trupów" w "Nocturamie") jest większym filmowym rock'n'rollowcem niż my wszyscy razem wzięci.

środa, 5 czerwca 2024

Loop Track, reż. Thomas Sainsbury (2023)

Przypomina wywodzące się z mumblecorowego źródła niskobudżetowe horrory sprzed pół dekady i nieco starsze, filmy jak "After Midnight" Jeremy'ego Gardnera i Christiana Stelli (2019), "Creep" Patricka Brice'a (2014) czy nawet "Resolution" Bonsona i Moorheada (2012), w których 85% fabuły to neurozy bohatera/bohaterów, 15% efektowny finał. Ale udany jest w 100% – podobnie niskobudżetowy jak wyżej wspomniane, jest mniej manieryczny/narcystyczny, także dlatego, że nowozelandzki – i choć ostatecznie szalony, również niewymuszenie zabawny i przejmujący jako opowieść o Ianie, paranoiku wyruszającym w busz, zbyt jednak wystraszonym i antyspołecznym, aby choćby wyminąć parę turystów na szlaku. Tom Sainsbury – także reżyser i scenarzysta filmu – jest w tej roli znakomity: prawdziwy, samotny, bliski, ale też niepokojący. Nie ma wątpliwości, że intuicyjny strach odczuwany przez Iana przed nieokreślonym zagrożeniem jest słuszny, trudno jednak odgadnąć, czy złe przyjdzie z lasu, od przypadkowych kompanów, czy może z jego nadwyrężonej psychiki. Rebusowo spoilując zdradzę tylko, że doskonały finałowy akt jest jakby go Sam Raimi do spółki ze Spielbergiem napisali. 

Trust your fear.

niedziela, 31 marca 2024

Czerwone pokoje, reż. Pascal Plante (2023)

Znakomite kanadyjskie "Czerwone pokoje" o procesie mężczyzny oskarżonego o seryjne zabójstwa nastolatek, ale opowiedziany z perspektywy młodej kobiety, modelki zafascynowanej domniemanym mordercą z darkwebowych czeluści. Tak to przynajmniej wygląda na pierwszy rzut oka. Bohaterka jest postacią na tyle zagadkową, że nie sposób powiedzieć, jaka właściwie jest jej perspektywa, co dla osób przed ekranem wiązać się może z niemałym dyskomfortem: podążając za Kelly-Anne wciąż nie wiadomo, czego się spodziewać. W którym momencie zrobi coś złego i jak bardzo złego? A może wcale nie zrobi? Juliette Gariepy jest w tej roli doskonała, fenomenalna, intensywna, zatopiona we własnych myślach, obdarzona charakterystyczną urodą – zwykle wyższa niż ktokolwiek obok – wyróżnia się na tle, jest obca, niepokojąca. Ale właściwie każda scena "Czerwonych pokoi" jest niepokojąca, przykuwa uwagę, pulsuje napięciem, tajemnicą. Plante ma dobre wyczucie czasu i słowa, tempo jest stosunkowo niedynamiczne, dialog bardzo oszczędny, a jednak film nigdy nie wędruje w manieryczne rejony kina przyszłości, z całą swoją mroczą zawartością jest chłodny i naturalny. W początkowych partiach "Czerwonych pokoi" Kelly-Anne poznaje inną stale obecną na rozprawie młodą dziewczyną. W przeciwieństwie do niej samej, introwertycznej jak matematyczny geniusz, Clementine jest głośna, chaotyczna, zbuntowana, młodzieńczo niemądra, łatwa do rozczytania i jako taką można ją potraktować jak koło ratunkowe rzucone widzom zaniepokojonym poczynaniami nieprzeniknionej Kelly-Anne. Czy słusznie? Nie wypada zdradzać.

czwartek, 29 lutego 2024

Eileen, reż. William Oldroyd (2023)

 Adaptacja powieści Ottessy Moshfegh, tu również współautorki adaptowanego scenariusza, mimo że bardzo wierna, sprawia wrażenie nieco mniej prowokacyjnej a bardziej nastrojowej – nawet melancholijnej – niż powieściowy oryginał. Częściowo za sprawą dziewczęcej powierzchowności Thomasin McKenzie, zbyt kruchej, aby pomyśleć: "zepsutej"; częściowo autorskich decyzji, nostalgicznej ścieżki dźwiękowej, specyfiki medium. Eileen z powieści także była krucha, przejmująca, i miała dobre serce, jednak jako chłodna i ironiczna narratorka w jesieni życia, robiła aż nadto, aby nie odmalować młodej siebie sentymentalnie.
 

Dużo więc było w jej opowieści niepoprawnych refleksji, małych, niegodnych pragnień, obrazów prowokacyjnych, bo nieprzystających, nie dość estetycznych, nie dość kobiecych, jak brudna bielizna, niezmieniona podpaska, dużo alkoholu, wymiocin i przytłaczającej małomiasteczkowej bylejakości, której nie zabrakło też w filmie. Znakomicie wygrana jest przez McKenzie ta samotność w obojętnym miejscu wśród obojętnych ludzi, seksualność ściśnięta w małych masturbacyjnych fantazjach, młodość, która wcale nie daje przewagi, jest smutna i stłamszona. Gdy Eileen zadurza się w atrakcyjnej Rebece, to zadurza się jak wygłodzone dziecko, zachłannie i naiwnie.
 

W jednej z ładniejszych scen filmu, tej z plakatu (może jedynej zasługującej na miano ładnej), Eileen i grana przez Anne Hathaway Rebeka tańczą w niedoświetlonej sali małomiasteczkowego pubu. Niewiele widać poza twarzami i czernią, jednak inaczej niż zwykle w podobnie fotografowanych sekwencjach, obraz ma na celu nie tyle podkreślenie drugiej strony bohaterki, tej zanurzonej w mroku, ile wyłonienie ją z niego... Chwilą bliskości, ale nie uczucia. Mimo że film Oldroyda chętnie odwołuje się do "Carol" Todda Haynesa –  w obrazach, ale też, poniekąd, postaciach i charakterach – robi to raczej przewrotnie, może ironicznie. Rebeka, nowa psycholożka w zakładzie karnym dla nieletnich w Mont Olive, dziewczyna z Harvardu, jest próżna próżnością atrakcyjnych, uprzywilejowanych i otwartych, a jej rozgrzewająca znajomość z pracującą w zakładzie Eileen od pierwszych chwil nierówna, podszyta "niewinnym" cynizmem, jak pewnie często w przypadku relacji podziwianych i podziwiających.   
 

Kiedy bohaterki palą papierosy, niedoświadczona Eileen, podobnie jak Therese w "Carol", pali, naśladując szykowną pozę swojej doświadczonej koleżanki. W którymś momencie Rebeka mówi, że nałóg, podobnie jak kawa i czerwone wino, szkodzi jej na zęby, pokazuje je niby zabrudzone, ale są idealnie białe, w przeciwieństwie do zniszczonych słodyczami, gnijących zębów Eileen. Kiedy kobiety są w pubie, zaczepiają je miejscowi mężczyźni, jeden z nich ma wybite przednie zęby, Rebeka zwraca na to uwagę, komentuje. Stan zębów jest tu jak znak świata, który się zamieszkuje – świata Eileen, z na wpół szalonym ojcem alkoholikiem i wymiocinami na sąsiednim siedzeniu. Oraz świata Rebeki, absolwentki Harvardu, z ideami, pewnością siebie i stylem hollywoodzkiej gwiazdy. Na innym poziomie – a może tym samym – dualizm ten obecny jest też w słowach ojca Eileen, gdy dzieli ludzi na tych "prawdziwych, którzy są jak z filmów", i tych, "którzy wypełniają przestrzeń".                
 

A jednak kiedy Eileen po raz pierwszy widzi Rebekę jak z filmów, parkującą samochód pod murami zakładu karnego, pęka jej torba ze śmieciami i nieczystości wysypują się na wierzch. Symbolicznie, niby zapowiedź przyszłych wydarzeń, zejścia do piwnicy, do zgniłego podbrzusza zgniłego miasta, tam, gdzie wyparte. I chociaż to Rebeka (ze swoją pychą w dobrej wierze – chce zmienić świat na lepsze, ale na skróty) otwiera dziewczynie drzwi do piwnicy, w finałowym akcie tak naprawdę liczy się już tylko Eileen i jej droga, jej rytuał i iluminacja. Więcej nie wypada zdradzać.

niedziela, 18 lutego 2024

Pokój nauczycielski, reż. Ilker Catak (2023)

 


W jednej z początkowych scen "Pokoju nauczycielskiego" Carla Nowak przyłapuje swojego ucznia na ściąganiu w trakcie sprawdzianu. Mimo że dowody są bezdyskusyjne, Tom kategorycznie zaprzecza, a gdy po lekcji zostaje z nauczycielką sam, nie ustępuje. Jego urażenie przechodzi w gniew, przeprosiny nie są przeprosinami, ale słowami, które należy w takiej sytuacji wypowiedzieć i które Tom opatruje złośliwym, małostkowym komentarzem. Jest w tej niepozornej, ale drażniącej i dość intensywnej scenie intrygujące przesunięcie: przyłapany oddaje cios osobie przyłapującej, oddaje z niekłamanym oburzeniem, jakby samo wysunięcie oskarżenia było niewłaściwe, niegodne. Niedługo później zajście powraca echem w dalece poważniejszej w konsekwencje scenie konfrontacji Carli z panią Kuhn, sekretarką, którą nauczycielka nie bez podstaw oskarża o kradzież. Mimo że Carla wyraźnie stara się rozwiązać problem dyskretnie, oskarżona reaguje gniewem, który przechodzi w werbalną agresję: w akcie obrony zawstydza, czy wręcz upokarza nauczycielkę.  

Obie sytuacje, nawet nie tyle osobno, ile razem, przywodzą mi na myśl miniaturę Kafki, w której przyłapany na kradzieży sklepowy subiekt, stojąc nad otwartą kasą i wciąż trzymając w dłoni skradzione pieniądze, powtarza: "Nie ukradłem, nie ukradłem...". Zdemaskowanie to w nich tylko punkt wyjścia, więcej zaczyna niż rozwiązuje. Sednem jest wszystko to, co później: absurdalne i zadziwiające "nie ukradłem, nie ściągałem, powinnaś się wstydzić...". Podobną konstrukcję ma cały film: kwestia winy lub niewinności, także piętna związanego z raz rzuconym oskarżeniem, jest istotną, ale nie kluczową częścią szkolnego kryzysu. Kluczowy jest konflikt sam w sobie i narastający w konsekwencji chaos, jego destrukcyjna siła, stałe przekraczanie małych i większych granic. W samym centrum kryzysu znajduje się wywołana w pierwszym zdaniu Carla: oddana swojej pracy empatyczna nauczycielka, której kamera nie traci z oczu ani na moment, podobnie jak prawie nigdy nie wychodzi poza teren szkoły. Wyjątkiem jest scena, gdy bohaterka biegnie za uczniem, który chwilę wcześniej zaatakował ją i ukradł laptopa.     

Bo też jak przystało na postać znajdującą się w centrum burzy, Carla jest nieustannie aktywna, niemal zawsze w ruchu niczym bohaterka filmu gatunkowego, ale bliższa ziemi, szkolnej klasy i korytarza, jest jak mądra negocjatorka, która robi, co może, aby naprawić sytuację. Carla po równo wzbudza szacunek i sympatię. Wzorcowa, ale ludzka, popełnia błędy jednak skłonna do autorefleksji, przyjmuje je. Znaczące, że tematy o których rozmawia z uczniami (od rozważań matematycznych po astronomiczne, nawet teologiczne) układają się w swego rodzaju komentarze do rozgrywających się w szkole wydarzeń. Zwykle to czysto filmowy "przypadek", część większego konceptu, czasem to jednak celowe działaniem nauczycielki nakierowane na rozwiązanie konfliktu. Carla jest też trochę outsiderką, sumienność i etyczny nerw wyróżniają ją na tle pozostałych nauczycieli, ma przy tym obce (polskie) korzenie, których się wyraźnie krępuje. I jak na obcą przystało, to na niej w dużej mierze koncentruje się gniew zaangażowanych w konflikt: uczniów, ich rodziców oraz części współpracowników. To zresztą bardzo sugestywnie oddana, wyjątkowo dotkliwa warstwa filmu Cataka – naturalność, z jaką zła energia przepływa między ludźmi, jednakowo dziećmi i dorosłymi. zaraża niby wirus, aktywuje się, zmusza do małych podłości, okrucieństwa, które niczemu nie służy, tylko sobie.     

Obcym i pod pręgierzem jest też Oskar, najzdolniejszy z uczniów Carli, złośliwie przezywany w klasie nerdem, syn pani Kuhn, który na oskarżenie rzucone pod adresem matki reaguje sprzeciwem i narastającym, autodestrukcyjnym buntem. Napiętnowany przez część rówieśników, potrafi jednocześnie tak pokierować większością z nich, by zaognić szkolny kryzys. W którymś momencie Carla daje mu kostkę Rubika, tłumaczy jej działanie, mówi o algorytmie, sekwencji zdarzeń będących odpowiedzią na rozwiązanie sytuacji. Można powiedzieć, że cała aktywność nauczycielki sprowadza się w filmie do odkrycia właściwego algorytmu. Posiłkując się raz jeszcze po porównaniem z okolic kina gatunków: jeśli Carla jest dobrą protagonistką, tą, której działania nakierowane są na przywrócenie światu równowagi, to zbuntowany Oskar jest zarówno jej antagonistą, jak i największą ofiarą rzeczywistości, która wypadła z ram, tym, którego należy chronić, może ocalić. Kryje się w tej pozornej, przejmującej sprzeczności prawdziwie serce tego doskonałego filmu. 

poniedziałek, 1 stycznia 2024

ulubione filmy i seriale, które obejrzałem w 2023

zrealizowane po 2010


1.  Pokój nauczycielski, reż. İlker Çatak (Niemcy, 2023)
2.  Falcon Lake, reż. Charlotte Le Bon (Kanada, 2022)
3.  Czas krwawego księżyca, reż. Martin Scorsese (USA, 2023)
4.  8 mm cudownych lat, reż. Annie Ernaux, David Ernaux-Briot (Francja, 2022)
5.  Anatomia upadku, reż. Justine Triet (Francja, 2023)
6.  Strażnicy Galaktyki: Volume 3, reż. James Gunn (USA, 2023)
7.  Door Mouse, reż. Avan Jogia (Kanada, 2022)
8.  Infinity Pool, reż. Brandon Cronenberg (Kanada, 2023)
9.  Noc 12 października, reż. Dominik Moll (Francja, 2022)
10  Cicha dziewczyna, reż. Colm Bairéad (Irlandia, 2022)
11. Tunel z gołębiami, reż. Errol Morris (USA, 2023)
12. Stracone złudzenia, reż. Xavier Giannoli (Francja, 2021)
13. Czerwone niebo, reż. Christian Petzold (Niemcy, 2023)
14. Mother, reż. Rodrigo Sorogoyen (Hiszpania, 2019)
15. Bestie, reż. Rodrigo Sorogoyen (Hiszpania, 2022)
16. Królestwo, reż. Rodrigo Sorogoyen (Hiszpania, 2018)
17. Where the Devil Roams, reż. Toby Poser, Zelda Adams, John Adams (USA, 2023)
18. Gwiazdy w południe, reż. Claire Denis (Francja, 2022)
19. Limbo, reż. Ivan Sen (Australia, 2023)
20. Inexorable, reż. Fabrice Du Welz (Belgia, 2021)
21. Nastolatki, reż. Sébastien Lifshitz (Francja, 2019)
22. Gad, reż. Grant Singer (USA, 2023)
23. Priscilla, reż. Sofia Coppola (USA, 2023)
24. Armagedon, reż. James Gray (USA, 2022)
25. Out of Sync, reż. Juanjo Giménez Peña (Hiszpania, 2021)
26. Fast Charlie, reż. Phillip Noyce (USA, 2023)
27. Birth/Rebirth, reż. Laura Moss (USA, 2023)
28. How to Have Sex, reż. Molly Manning Walker (Wielka Brytania, 2023)
29. Maestro, reż. Bradley Cooper (USA, 2023)
30. Sleep, reż. Jason Yu (Korea Południowa, 2023) 

 zrealizowane przed 2010


1. Anioł przy moim stole, reż. Jane Campion (Nowa Zelandia, 1990) 
2. Slumber Party Massacre II, reż. Deborah Brock (USA, 1987)
3. Torment, reż. Michael J. Murphy (Wielka Brytania, 1990)
4. Lower Level, reż. Kristine Peterson (USA, 1991)
5. Remember My Name, reż. Alan Rudolph (USA, 1978)
6. Tennessee Nights, reż. Nicolas Gessner (USA, 1989)
7. Piątek trzynastego VIII: Jason zdobywa Manhattan, reż. Rob Hedden (USA, 1989)
8. Road to Nowhere, reż. Michael J. Murphy (Wielka Brytania, 1993)
9. Night Rhythms, reż. Gregory Dark (USA, 1992)
10. Body of Influence, reż. Gregory Dark (USA, 1993)
11. Narkotykowy kowboj, reż. Gus Van Sant (USA, 1989)
12. Dance with Death, reż. Charles Philip Moore (USA, 1992)
13. Grievous Bodily Harm, reż. Mark Joffe (Australia, 1988)
14. Sci-fighters, reż. Peter Svatek (USA, 1996)
15. Saturday Night Special, reż. Dan Golden (USA, 1994)  

 

seriale

 

1. Zadzwoń do Saula (2015-2022), Netflix
2. Wojownik s3, HBO Max
3. Pani Davis, HBO Max
4. The Last of Us, HBO Max
5. Silos, AppleTV+
6. Red Rose, Netflix
7. Niebieskooki samuraj, Netflix
8. Mystery Road: Origin
9. Pełne koło, HBO Max 
10. Gen V, prime video

 

a także

 

oraz